niedziela, 20 grudnia 2015

Dzień 5.

Dzień piąty, pierwsza skrzynka i czerwone niebo.

- Harry! Harry! 

- Odejdź. - mruknąłem zaspany.

- Styles, wstawaj! 

- Um, nie. - przekręciłem się na brzuch i zasłoniłem rękoma moją twarz.

- Musze ci coś pokazać! - powiedział lekko zirytowany - Możesz się ruszyć? - nie odpowiadałem, praktycznie już zasnąłem, kiedy poczułem palce na bokach moich pleców.

- Nie mam łaskotek. - zaśmiałem się pod nosem.

- A właśnie, że masz!

- Śmieje się z twojej głupoty. Tomlinson złaź z mojego tyłka! - dodałem po chwili.

- Zejde jak ty wstaniesz.

- Uparty niemowlak. - walnął mnie w łopatke - Czy książę oszalał? Inaczej chyba się budzi Królewnę Śnieżkę.

- Lecz się. Okey, nie to nie! Sam zobacze co jest w tej skrzyni, która znikąd znalazła się na plaży! 

Tymi słowami mnie obudził, podniosłem się i ruszyłem za nim po drodze przewracając się. Słońce radziło moje oczy dlatego miałem je lekko przymknięte. Byliśmy na plaży, pare metrów od naszej maszynki do wody znajdowała się skrzynka. Podeszliśmy do niej.

- Ktoś tu musi jeszcze być. - usłyszałem jego głos.

- Po co by zostawiał tutaj skrzynie?

- Nie mam pojęcia. - westchnął i uklęknął przed nią i spróbował otworzyć - Zamknięta, cholera.

- Louis, pamiętasz? Miałeś ze sobą jakiś kluczyk. - przypominało mi się.

- Ah tak. - kiwnął głową - Zaraz wracam.

Odszedł, a ja zacząłem się nad czymś zastanawiać, skoro mamy te obie rzeczy, to, to musiało być zaplanowane. Czyli ten ktoś nie jest jakimś masochistą, lub widząc nasze czynności po prostu się załamał, a wcześniej o tym pomyślał. Ale ten ktoś musi być też człowiekiem i musi znajdować się na wyspie. W sumie po tym co się zdarzyło uwierzyłbym nawet w pingwina z nieba, który swoją magicznął mocą stworzył ją tutaj. Zaśmiałem się na swoje głupie myśli.

- Jestem. - usłyszałem za sobą, Louis stał za mną, a ja oparłem się o jego nogi.

- Pingwin z nieba ją wyczarował. - rzekłem poważnie.

- Co? - zachichotał - Harry idź na leczenie głowy.

- Otwieraj. - westchnąłem i opadłem na piasek, kiedy się odsunął i usiadł obok.

- Tak jakby mamy problem? Zapomniałem gdzie go położyłem? - powiedział wpatrując się we mnie.

- Co? - wydusiłem - Jak to do cholery zapomniałeś!? - wzruszył ramionami i przygryzł warge.

- Może uda się tym. - kiwnął na kamień, przesunął się po piasku bliżej przedmiotu i uderzył w zamek pare razy, na nic.

- Tomlinson, czy ty masz już Alzheimer?

- Ha, ha, ha. Chodź mi lepiej pomóc w szukaniu jego.

Kiedy byliśmy już na jego małym obozowisku zaczęliśmy przeszukiwać każde puste już orzechy, następnie zaczęliśmy szukać w piasku. Miałem w tym momecie ochotę go zamordować. Ziarenka piasku spadały spomiędzy naszych palców, a kluczyk dalej bawił się w chowanego przed nami.

- Daj mi zapałki. - wymamrotałem z papierosem w ustach i podałem mu jednegi. Chwycił swoją bluze, podał mi je, odpaliłem jedną, a później zrobiliśmy to samo z naszymi fajkami. Chwyciłem jego bluze i włożyłem je tam, a po chwili przeszukałem jej kieszenie i znalazłem to co chciałem.

- Idioto, zostaw ten piasek mam to.

- Masz? - poniósł na mnie wzrok.

- Ta, chodź. 

Ponownie znaleźliśmy się na piasku, podeszłem do niej i płynnym ruchem ją otworzyłem. W środku znajdowały się ubrania i scyzoryk.

- Liczyłem na jakieś jedzenie. - mruknął kiedy wyjął parę krótkich spodenek.

- A ja na jakiś portal, który nas stąd zabierze.

Dwie pary bluzek, dwie ciepłe bluzy, bielizna i krótkie spodenki, do tego ostrze, które pomoże nam w przetrwaniu. Idealnie.

- Ale, nie ma co narzekać. 

- Czekaj. - z dna podniósłem następny kluczyk - Musimy czekać na następną.

Zanieśliśmy ubrania do naszych miejsc zamieszkania i wróciliśmy po nią. Przynieśliśmy skrzynię do obozowiska Lou z racji tego, że było ono bliżej, a ona była ciężka. 

Przebrani w świeże rzeczy udaliśmy się na spacer, każdy z nas miał po bananie w kieszeni i kokosie w ręce.

- Dlaczego w sumie chciałeś mnie tu wysłać? - zapytał.

- Wkurzałeś mnie, po prostu.

- Czyli już nie wkurzam? - zerknął na mnie z uśmiechem.

- Można powiedzieć, że mniej. Chociaż twoje wieczne gadanie denerwuje da się do niego przyzwyczaić, a ty? Już nie będziesz mi utrudniał życia?

- Jeszcze się nad tym zastanowie. Zniszczyłeś moje piękne plany pajacu.

- Jakie plany eh? - skręciliśmy w bok do Dżungli. 

- Miałem zamiar przefarbować się na błękit. 

- Co? - stanąłem w miejscu i patrzyłem się na niego z rozbawieniem, a on wywrócił oczami - Serio? Błękitny?

- Mówi facet, który miał czerwone końcówki. 

Ruszyliśmy dalej.

- One były gorące. - rzekłem, a on zaktusił się śmiechem.

- Oczywiście. - na jego ustach dalej widniał uśmiech.

- Będą ci pasować do oczu. - dodałem po jakimś czasie.

- Dziękuje za tak miły komplement!

- Ale i tak będziesz wyglądał jak czubek. - dokończyłem.

- Patrz! Coś jednak będzie nas łączyć!

- Oh przymknij się. - szturchnąłem go ramieniem z kącikami ust, które były uniesione w górę.

Wieczorem dodałem trochę drewna do mojego ogniska i poszedłem do Louisa po jakieś jedzenie. Nowa bluza dawała mi dużo ciepła, więc droga do niego wydawała się lepsza. Starałem się jak najciszej się tam znaleźć. Schowałem się za drzewem i wychyliłem głowę zza niego. Louis stał nagi i się przebierał. Ogień dawał na niego idealne światło, chociaż nie było jeszcze aż tak ciemno. Stał do mnie tyłem, więc mogłem podziwiać jego plecy, nogi i... tyłek. Postanowiłem dać mu trochę więcej prywatności dlatego oparłem się o roślinę i odczekałem chwile próbując wyrzucić z mojej głowy obraz jego idealnych pośladków.

Kiedy w głowie doliczyłem do pięciu minut wyszedłem zza niego i po prostu...

- Dawaj banany Tarzanowi! - krzyknąłem na cały głos, a on podskoczył i upadł na to idealne bóstwo. 

- Pogieło cię!? - dotknął dłonią miejsca gdzie znajdowało się serce - Zawału bym dostał!

Kiedy opanowałem swój śmiech wyprostowałem się i wytarłem oczy, w których zebrały się łzy.

- Wybacz, ale zgłodniałem. 

- To było normalnie podejść, jak człowiek! 

- Sam nazwałeś mnie dzisiaj Tarzanem jak wspinałem się po kokosy. - przypomniałem mu i pomogłem wstać.

- Tarzan był człowiekiem.

- Wychowanym w dziczy, więc nie znał manier dobrego zachowania. - widziałem, że chciał coś dodać, ale się powstrzymał.

- Nie wzięliśmy dzisiaj wody. - powiedział zatem coś innego.

- Możemy teraz po nią iść. 

Chwyciliśmy owoce i jeden orzech na zmianę z tamtym i po chwili byliśmy przy wodzie. Wyjąłem prowizoryczną miseczkę z wodą i zamieniłem ją na nową. Usiedliśmy koło siebie i zaczęliśmy się zajadać kolacją.

Nie odzywaliśmy się co było nowością tym bardziej z jego strony, ale miał powód.

- Harry. - pisnął w końcu.

- Mhm? - patyczkiem grzebałem w piasku, interesujące zajęcie. Bardzo, spróbujcie, ciekawi mnie po jakim czasie złamiecie cienkie drewno i kopniecie piasek z irytacją.

- Niebo.

- Ta, wiem, widze je na codzień. - ze zmarszczonymi brwiami wepchnąłem go w piasek i otrzepałem dłonie.

- Nie, nie! Spójrz na niebo! 

Więc tak zrobiłem. Było ono czerwone. Strasznie czerwone. Nienaturalnie czerwone.

- Co do cholery. 

- Sądzę, że ten twój pingwin coś w tym namieszał.

- Może ma okres?

- Jesteś takim kretynem. - powiedział dalej upatrując się w nie z szokiem wymalowanym na twarzy. Cóż, nie był sam, a my najwyraźniej nie byliśmy również tu sami.



Yeeey, miły Larry! Co do wyboru włosów Lou, wzoruje się na mnie chłopak. XD

niedziela, 6 grudnia 2015

Dzień 4.

Dzień czwarty, nowy sposób na ognisko.

Ziewnąłem i przeniosłem się na brzuch, który po chwili zaburczał. Byłem cały spocony, nic dziwnego. Pewnie było około dwunastej, a ja leżałem ubrany w dodatku przy ognisku, które ledwo się paliło. Chcąc lub nie musiałem wstać i dodać do niego suchą trawę, żeby się nie zgasiło, ale najpierw ubrania. Kiedy byłem tylko w bokserkach i miałem zamiar się nim zająć zorientowałem się, że się zgasiło. Wywróciłem na nie oczami i ruszyłem w strone plaży. Otworzyłem otwór i sięgnąłem po orzech, w którym była woda. Patrzyłem się na nią jak na jakieś bóstwo, w sumie może i nim była w tej chwili. Nie było jej dużo, ale wystarczająco jak na jeden dzień, dla jednej osoby. Wraz z nią poszedłem do Louisa, który liczył wszystko.

- Woda! - uśmiechnął się pod nosem i skończył z zapałkami.

- Masz jakieś jedzenie u siebie?

- Pięknie to brzmi, nie? - opadłem koło niego.

- Co?

- U siebie. 

- Ta pięknie, ale masz?

- Nie.

- Mamy trzydzieści dwie zapałki, jedynaście bananów, dziesięć odszedłem, i inne pojedyncze rzeczy. Ile fajek? - podniósł brew, a ja wzruszyłem ramionami.

- Zaraz wracam, a ty nie waż się jej dotknąć. - wskazałem na prowizoryczne naczynie. Po kilku minutach byłem ponownie przy nim.

- Jedenaście, trzyna... czternaście papierosów.

- Cholera - jęknął - Jak myślisz kiedy wrócimy do normalnego świata?

- Nie wiem, ale wiem, że musisz mi dać zapałke.

- Odpal od ogniska.

- Jest zgaszone, moje też.

- Okey. - westchnął i podał mi opakowanie, a po chwili obydwoje zaciągaliśmy się trucizną. - Czytałeś może jak rozpalić ognisko? - zapytał.

- Nie. - pomachałem przecząco głową - To o wodzie mnie jedynie zainteresowało, wiesz robienie jej samemu jest ciekawe czy coś.

- Mhm. Były potrzebne do tego dwa patyki, nie? - zaczął się bawić kolczykiem w brwi.

- Chyba. - wzruszyłem ramionami.

- Może spróbujemy? Zapałki się w końcu skończą, a my zostaniemy tak jak dzisiaj bez ognia.

- Po której części chodziłeś wczoraj?

- Od lewej ode mnie. Tam gdzie są palmy. Musimy jeszcze ogarnąć teren - ugryzł kawałek banana - od twojej strony.

- Ta.

- Deszcz też będzie?

- Nie wiem?

- Twoje marzenie jest dopracowane do dupy! - wstał i się rozebrał dając mi widok na jego tatuaże i kolczyki. Po obu stronach w biodrach i w pępku. Tak bardzo męsko. - Masz zamiar dalej mnie gwałcić wzrokiem?

- Nie? Po co ci tyle kolczyków? W ogóle ile ich masz? - złączyłem moje dłonie i położyłem je między nogami.

Zaczął wyliczać. - Biodra, pępek, kark, warga, dwa na brwi, pod językiem i w nim, w uszach też się liczy? - przytaknąłem - Więc mam ich dwanaście. 

- Nieźle, ja mam tylko w wardze. Wole tatuaże.

- Da się zauważyć. Idę się wykąpać, idziesz? - wastałem i ruszyłem za nim, a piercing na karku błyszczał.

~•~•~•~

- Więc?

- Więc.

- Więc.

- Skończ Tomlinson.

- Więc, dalej nie wiemy jak to zrobić.

- Więc, sądzę, że jesteśmy w dupie.

- Więc, sądzę tak samo.

- Więc, zapałki?

- Więc, drogi Stylesie odczep się od nich.

- Więc, nie?

- Nie.

- Czyli nie?

- No nie.

- Ok nie.

- Ok nie.

Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.

- Więc?

- Nie.

- Boże te słońce nam szkodzi. - zachichotał - I dalej jesteśmy w dupie.

- Yeah. Cieplutko tam. - zgiął się w pół ze śmiechu, a ja walnąłem się z otwartej dłoni w czoło.

- Kretyn. - mruknąłem z uśmiechem.

- Dobra. - podniósł się z liści palmy - Ja poszukam czegoś do rozpałki, a ty idź odłożyć kokos, żebyśmy mieli na jutro wode.

- Ona ma chyba jakieś procenty w sobie.

- Nie mogę zaprzeczyć. - założył na siebie bluze - I dalej sądzę, że powinni być tu faceci. - wywróciłem oczami.

- Nie wytrzymasz jeszcze pare dni?

- A co wtedy mi dasz? - ruszyliśmy w stronę plaży.

- Nigdy, ale za pare dni powinniśmy wrócić.

- Zachowujesz się jak dziewica niewydymka. - z jękiem od niego odszłem. Zrobiłem to co miałem zrobić i położyłem się na piasku. Ciepłe promienie słońca przyjemnie mnie otulały. Musiałem przysnąć, ale nie na długo, bo dzięki Bogu nie byłem spalony. Opłukałem się szybko w wodzie i ruszyłem po coś do jedzenia. Po coś, dobre mi. Jednak przychodząc tam nie spodziewałem się zastać kilkanaście patyków i różnych odmian drzew.

- Serio? - zapytałem szatyna, który szedł w moją stronę z następnym kawałkiem drewna.

- Nie wiem, które się do tego nadaje. - otarł pot z czoła - Otworzysz mi kokos?

Kiwnąłem głową i zrobiłem to przy okazji i dla siebie.

- Oglądałeś film, gdzie facet był sam na wyspie? Miał piłkę, którą nazwał i stała się ona jego przyjacielem.

- Chyba tak. 

- Może zrobimy to samo? Wiesz, kiedy już totalnie się ode mnie odizolujesz będę miał z kim pogadać.

- Nie mamy piłki.

- Może to być kokos.

- Nie mamy farb. 

- Oh, okey, wygrałeś.

- Zawsze wygrywam. - powiedziałem z uśmiechem - To co? Zaczynamy? 

- A mamy jakieś inne wyjście?

- Nie.

- Więc, tak.

- Nie zaczynaj znowu!

- Więc, niech ci będzie.

- Boże.

- Wystarczy tylko Tomlinson. - podniosłem na niego brwi i rzuciłem w niego skórką od banana - Fajny cel. - powiedział z obrzydzeniem kiedy zdejmował ją ze swoich włosów.

- Każdy mi to mówi. - mrugnąłem w jego stronę i zacząłem zabierać się za odpalenie ogniska. Robi się tu coraz ciekawej, pomyślałem, kiedy Louis schylił się przede mną po drewno będąc w samych bokserkach.

TT - Mania_L_S