niedziela, 6 grudnia 2015

Dzień 4.

Dzień czwarty, nowy sposób na ognisko.

Ziewnąłem i przeniosłem się na brzuch, który po chwili zaburczał. Byłem cały spocony, nic dziwnego. Pewnie było około dwunastej, a ja leżałem ubrany w dodatku przy ognisku, które ledwo się paliło. Chcąc lub nie musiałem wstać i dodać do niego suchą trawę, żeby się nie zgasiło, ale najpierw ubrania. Kiedy byłem tylko w bokserkach i miałem zamiar się nim zająć zorientowałem się, że się zgasiło. Wywróciłem na nie oczami i ruszyłem w strone plaży. Otworzyłem otwór i sięgnąłem po orzech, w którym była woda. Patrzyłem się na nią jak na jakieś bóstwo, w sumie może i nim była w tej chwili. Nie było jej dużo, ale wystarczająco jak na jeden dzień, dla jednej osoby. Wraz z nią poszedłem do Louisa, który liczył wszystko.

- Woda! - uśmiechnął się pod nosem i skończył z zapałkami.

- Masz jakieś jedzenie u siebie?

- Pięknie to brzmi, nie? - opadłem koło niego.

- Co?

- U siebie. 

- Ta pięknie, ale masz?

- Nie.

- Mamy trzydzieści dwie zapałki, jedynaście bananów, dziesięć odszedłem, i inne pojedyncze rzeczy. Ile fajek? - podniósł brew, a ja wzruszyłem ramionami.

- Zaraz wracam, a ty nie waż się jej dotknąć. - wskazałem na prowizoryczne naczynie. Po kilku minutach byłem ponownie przy nim.

- Jedenaście, trzyna... czternaście papierosów.

- Cholera - jęknął - Jak myślisz kiedy wrócimy do normalnego świata?

- Nie wiem, ale wiem, że musisz mi dać zapałke.

- Odpal od ogniska.

- Jest zgaszone, moje też.

- Okey. - westchnął i podał mi opakowanie, a po chwili obydwoje zaciągaliśmy się trucizną. - Czytałeś może jak rozpalić ognisko? - zapytał.

- Nie. - pomachałem przecząco głową - To o wodzie mnie jedynie zainteresowało, wiesz robienie jej samemu jest ciekawe czy coś.

- Mhm. Były potrzebne do tego dwa patyki, nie? - zaczął się bawić kolczykiem w brwi.

- Chyba. - wzruszyłem ramionami.

- Może spróbujemy? Zapałki się w końcu skończą, a my zostaniemy tak jak dzisiaj bez ognia.

- Po której części chodziłeś wczoraj?

- Od lewej ode mnie. Tam gdzie są palmy. Musimy jeszcze ogarnąć teren - ugryzł kawałek banana - od twojej strony.

- Ta.

- Deszcz też będzie?

- Nie wiem?

- Twoje marzenie jest dopracowane do dupy! - wstał i się rozebrał dając mi widok na jego tatuaże i kolczyki. Po obu stronach w biodrach i w pępku. Tak bardzo męsko. - Masz zamiar dalej mnie gwałcić wzrokiem?

- Nie? Po co ci tyle kolczyków? W ogóle ile ich masz? - złączyłem moje dłonie i położyłem je między nogami.

Zaczął wyliczać. - Biodra, pępek, kark, warga, dwa na brwi, pod językiem i w nim, w uszach też się liczy? - przytaknąłem - Więc mam ich dwanaście. 

- Nieźle, ja mam tylko w wardze. Wole tatuaże.

- Da się zauważyć. Idę się wykąpać, idziesz? - wastałem i ruszyłem za nim, a piercing na karku błyszczał.

~•~•~•~

- Więc?

- Więc.

- Więc.

- Skończ Tomlinson.

- Więc, dalej nie wiemy jak to zrobić.

- Więc, sądzę, że jesteśmy w dupie.

- Więc, sądzę tak samo.

- Więc, zapałki?

- Więc, drogi Stylesie odczep się od nich.

- Więc, nie?

- Nie.

- Czyli nie?

- No nie.

- Ok nie.

- Ok nie.

Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.

- Więc?

- Nie.

- Boże te słońce nam szkodzi. - zachichotał - I dalej jesteśmy w dupie.

- Yeah. Cieplutko tam. - zgiął się w pół ze śmiechu, a ja walnąłem się z otwartej dłoni w czoło.

- Kretyn. - mruknąłem z uśmiechem.

- Dobra. - podniósł się z liści palmy - Ja poszukam czegoś do rozpałki, a ty idź odłożyć kokos, żebyśmy mieli na jutro wode.

- Ona ma chyba jakieś procenty w sobie.

- Nie mogę zaprzeczyć. - założył na siebie bluze - I dalej sądzę, że powinni być tu faceci. - wywróciłem oczami.

- Nie wytrzymasz jeszcze pare dni?

- A co wtedy mi dasz? - ruszyliśmy w stronę plaży.

- Nigdy, ale za pare dni powinniśmy wrócić.

- Zachowujesz się jak dziewica niewydymka. - z jękiem od niego odszłem. Zrobiłem to co miałem zrobić i położyłem się na piasku. Ciepłe promienie słońca przyjemnie mnie otulały. Musiałem przysnąć, ale nie na długo, bo dzięki Bogu nie byłem spalony. Opłukałem się szybko w wodzie i ruszyłem po coś do jedzenia. Po coś, dobre mi. Jednak przychodząc tam nie spodziewałem się zastać kilkanaście patyków i różnych odmian drzew.

- Serio? - zapytałem szatyna, który szedł w moją stronę z następnym kawałkiem drewna.

- Nie wiem, które się do tego nadaje. - otarł pot z czoła - Otworzysz mi kokos?

Kiwnąłem głową i zrobiłem to przy okazji i dla siebie.

- Oglądałeś film, gdzie facet był sam na wyspie? Miał piłkę, którą nazwał i stała się ona jego przyjacielem.

- Chyba tak. 

- Może zrobimy to samo? Wiesz, kiedy już totalnie się ode mnie odizolujesz będę miał z kim pogadać.

- Nie mamy piłki.

- Może to być kokos.

- Nie mamy farb. 

- Oh, okey, wygrałeś.

- Zawsze wygrywam. - powiedziałem z uśmiechem - To co? Zaczynamy? 

- A mamy jakieś inne wyjście?

- Nie.

- Więc, tak.

- Nie zaczynaj znowu!

- Więc, niech ci będzie.

- Boże.

- Wystarczy tylko Tomlinson. - podniosłem na niego brwi i rzuciłem w niego skórką od banana - Fajny cel. - powiedział z obrzydzeniem kiedy zdejmował ją ze swoich włosów.

- Każdy mi to mówi. - mrugnąłem w jego stronę i zacząłem zabierać się za odpalenie ogniska. Robi się tu coraz ciekawej, pomyślałem, kiedy Louis schylił się przede mną po drewno będąc w samych bokserkach.

TT - Mania_L_S

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz