piątek, 8 stycznia 2016

Dzień 9

Dzień dziewiąty, łąka, domek i trzecia skrzynka.

- Louis. - szepnąłem. - Lou, no wstawaj.

- Zaraz. - murknął zaspanym głosem.

- Louis, musze się odlać, a nie mogę wstać, bo na mnie leżysz!

- Mhm. - bardziej wcisnął twarz w moją szyję.

- Louis, musze siku do cholery!

- To idź.

- To złaź ze mnie!

- Zaraz. 

Z westchnieniem zamknąłem oczy. Stare babcie, zakonnice, stare babcie, martwe kotki.

- Cholera! Zaraz cię obsikam!

- Okej, okej. - zsunął się ze mnie i odwrócił na drugi bok. W myślach mu za to dziękowałem i jak najszybszym krokiem udałem się do jeszcze chłodnej wody.

- No dalej. - stałem w niej i patrzyłem się w dół. - No idź już sobie do jasnej cholery.

Ale on chciał zostać. Jęknąłem i z niej wyszedłem, poszłem na prawo i oparłem się o jedno z drzew. Cholerne hormony. Załatwiłem swój problem myśląc o Jeremim*, okej... Starając się o nim myśleć. Pieprzyć to, on leży spokojnie, więc zostawmy tą sytuację w spokoju i do niej nie wracajmy, okej? Dzięki.

Poszedłem się jeszcze obmyć i przyniosłem do naszego obozowiska wodę. Dodałem do ogniska trawy, zapaliłem papierosa i usiadłem czekając, aż on wstanie. Po jakimś czasie w końcu to zrobił, poszedł się odświeżyć w morzu i wrócił.

- To co dzisiaj robimy?

- Nie wiem. Dlaczego nie dał nam telewizora?

- Bo jest wredny. Może zagramy w dwadzieścia pytań? W sumie, nic o sobie nie wiemy. - przytaknąłem.

- Ulubiony kolor? - zapytałem nie mając innego pomysłu.

- Błękitny, twój?

- Szary, um, masz jakiegoś zwierzaka?

- Mysz i świnki morskie, a ty?

- Serio masz mysz?

- Odczep się, Donny, jest świetną myszą.

- Okej. - zaśmiałem się. - Mam kota. Uh. - usiadłem po turecku. - Nie wiem, kiedy masz urodziny? 

- W Wigilię, a ty?

- Możesz wymyślić jakieś swoje pytania? Pierwszy luty. Z racji tego, że się obijasz teraz ty pytasz.

- Ulubiony serial? - zapytał po chwili.

- Pamiętniki wampi... - jego śmiech nie pozwolił mi skończyć. - Odwal się.

- Niech zgadne, następny koleś wzdychający do Damona?

- Spadaj! A twój? Moda na sukces?

- Skins.

- Nastoletni narkomanie, nieźle.

- Ej! Można z niego dużo się nauczyć.

- Jak wciągać?

- Wal się. Nie chce mi się już w to grać.

- Mi również. - przyznałem. - Tu jest tak cholernie nudno. - jęknąłem.

- Seks jest niezłym sposobem na nudy. - podniosłem brwi.

- Co?

- Nic. - wzruszył ramionami. - Tak tylko mówię.

- Oh, okej seksoholiku.

- Sam nim jesteś! - prychnąłem.

Reszte dnia leżeliśmy i się nudziliśmy, poszliśmy popływać, przynieśliśmy nawet pare kamieni i zabezpieczyliśmy nimi nasz szałas. Zebraliśmy pare kokosów i bananów, a kiedy pomysły nam się skończyły znowu skończyliśmy leżąc i się nudząc.

- Co możemy zrobić z tymi belkami co są na plaży? - zapytał.

- Nie mam pojęcia. - usiadłem i uderzyłem orzechem o kamień, podałem mu go i od razu otworzyłem swój. - Umrzemy tu z nudów, przysięgam.

- A może pójdziemy poszukać tego tygrysa? Albo jelenia czy wilka?

- Oszalałeś? 

- Nie. - z uśmiechem wstał. - Ubierz dresy i bluzę, nie wiadomo czy nie będziemy musieli się wspinać po drzewach.

- Oszalałeś. - tym razem stwierdziłem.

- Nie chcesz to nie, ja nie mam zamiaru siedzieć i nic nie robić. Hej, to może być niezła zabawa!

- Psychol. - wziąłem jakiś patyk i zacząłem strugać jedną końcówkę.

-  Po co ci broń? - zapiął bluze.

- Jakby jakieś się na nas rzuciło? W sumie, ej, jak to możliwe, że na wyspie znajduje się wilk i jeleń? 

- Twoja głowa ma niezłą wyobraźnię.

- Ej! Nie chciałem ich tu! - ruszyłem za nim ubrany. Poszliśmy w kierunku gdzie wcześniej nie byliśmy. Po drodze nie spotkaliśmy żadnego zwierzaka, jedynym co było słychać były nasze kroki i od czasu do czasu krótkie rozmowy. 

- Dalej nudy. - westchnąłem.

- Oj, cicho. Licz swoje kroki czy coś, ja mam tu niezłą zabawę!

- Jak jakiś goryl wyskoczy ci przed twarz również będę ją miał. - zgromił mnie wzrokiem i dalej szedł rozglądając się dookoła. 

- O patrz! - zwróciłem jego uwagę na mnie chcąc go wkurzyć.

- Co?

- Palma, o a tu jest trawa! A jaka zielona, spójrz na prawo! Kolejna palma, o a tu są banany. Chcesz banana? - podbiegłem do drzewa, ale nie dosięgałem. Skoczyłem i chwyciłem końcówkę jednego, a następnie pociągnąłem w dół tak, że mogłem zebrać ze dwa.

- Smacznego. - podałem mu jeden. - Nie uwierzysz! Patyk, o patyk, i jeszcze jeden patyk, a tam mech!

- Niedorozwój. - skomentował.

- Serio, Louis. Wracajmy, nic tu nie ma.

- Chcesz to wracaj, ja nie mam takiego zamiaru.

Zrezygnowany szedłem dalej. Wyszliśmy z lasu i trafiliśmy na łąkę.

- Coś się w końcu dzieje, może jest tu jakiś strumień? Cholernie chce mi się pić. - narzekałem.

- Chodź za mną. 

Ponownie weszliśmy do niego, ale w innym kierunku. Po dziesięciu minutach usłyszeliśmy szum. Z nadzieją ruszyliśmy w stronę dźwięku, na nasze szczęście znajdowała się tu rzeka. Nie czekając na nic pobiegliśmy do niej i usiedliśmy.

- Czekaj. - odezwałem się kiedy Louis chciał się napić.

- Co znowu?

- Nie trzeba jej jakoś nie wiem, oczyścić?

- Raczej tutaj nie umrzemy. No nie patrz się tak na mnie! Najwyżej się pomęczymy pare dni z bólem brzucha i ty... O kurwa.

- Co? - odwróciłem się za siebie. Zobaczyłem parę pustych butelek. Rozejrzałem się dookoła, kiedy nikogo nie zauważyłem poszedłem do nich. - Dwie są pełne. 

Spojrzeliśmy na siebie i od razu chwyciliśmy jedną, a następnie zaczęliśmy zachłannie pić. Louis wziął jedną z nich w dłoń.

- Chyba ten ktoś się nie obrazi. Idziemy dalej? Może kogoś spotkamy?

- Jesteś jakimś samobójcą czy coś? - odwróciłem się w stronę polany. Usłyszałem za sobą "kretyn", ale nie odpowiedziałem. Po kilku minutach ponownie się na niej znajdowaliśmy. - Nic tu nie ma Louis, zaraz zrobi się ciemno, wracajmy. - odwróciłem się w jego stronę.

- Widzisz ten dziwny głaz? Co robi on na środku polany? Harry! Musimy to sprawdzić.

- Nie możemy kiedy indziej? Serio, bolą mnie już nogi i chce mi się spać w dodat... - przerwałem słysząc głośny śmiech. Zbliżyliśmy się do siebie. - Co to było? - szepnąłem.

- Chodź. - chwycił mnie za rękę.

- Oszalałeś?!

- Bądź cicho i chodź, skryjemy się za nim. - pokazał na wielki kamień. Więc, ruszyliśmy w jego kierunku. Skryliśmy się za nim i wystawiliśmy nasze głowy, żeby coś zobaczyć. Naszym oczom ukazał się domek i dwie postacie. Jedna stała do nas tyłem i coś robiła druga wyszła z domku, ale nie mogliśmy dokładnie zobaczyć jej twarzy. Zobaczyliśmy, jak idzie za domek, a z lasu wyskoczył wilk i pobiegł za nim.

- Cholera, cholera, cholera.

- Uważaj! - krzyknął Louis i zaczął iść w ich stronę. - Ej, tam jest wilk! - krzyczał przestraszony. Jeden z chłopaków od razu uciekł za niego. 

- Nie idź tam! - podbiegłem do szatyna.

W tym momencie zza niego wyskoczył tygrys wraz z wilkiem. Powolnym krokiem zbliżali się do nas, nie zastanawiając się od razu zaczęliśmy uciekać. Biegliśmy ile sił w nogach, a za sobą ciągle było słychać ich warczenie. Jak tylko wrócimy przywale temu jebanemu dupkowi! Przysięgam. 

- W tą! - krzyknął i zmienił kierunek biegu. Po kilku minutach zdyszeni opadliśmy na ziemię. Spojrzałem na wystraszonego Louisa i z otwartej dłoni uderzyłem go w policzek.

- Za co to było?! - syknął oburzony.

- Za twoje debilne pomysły ty kretynie! - tym razem to on przywalił mi. - Co do chuja?!

- Za twoje pojebane marzenie! - i się zaczęło, przygwoździłem go do ziemi i docisnąłem jego ramiona do ziemi. 

- Nie denerwuj mnie! - krzyknąłem kiedy zaczął się wyrywać. - Właśnie ściągają nas jakieś pojebane zwierzaki z twojej jebanej winy! Można powiedzieć, że byliśmy świadkami śmierci tych osób, przez ciebie, więc ci się do chuja należy! A teraz wstań otrzep dupe i zapierdalaj bo te pojebańce mogą nas zabić kretynie! - docisnąłem go mocniej i wstałem ruszając od razu i nie patrząc za siebie. 

Przez całą powrotną drogę nie rozmawialiśmy ze sobą. Śmieszne, że przez ten ponad w sumie tydzień zdążyliśmy zakolegować się, nauczyć się żyć w swoim towarzystwie, a to wszystko zjebało się w ciągu kilku chwil. Po długim czasie wyszedłem na plaże, słońce znikało za horyzontem. Nie wiedziałem, w którą stronę iść. Nie mieliśmy jedzenia, picia, tylko pustą butelkę, którą mam nadzieje ten debil wziął, zero zapałek, ogniska czy nawet papierosów. W tych strojach nawet nie przeżyjemy nocy, które są tu tak bardzo zimne. Chciałem się obrócić i uderzyć go ponownie, ale wiedziałem, że to i tak nic nie da, tylko znowu nasz kontakt runie bardziej. 

Nie zaprzeczam, można go polubić, nie jest, aż tak bardzo irytujący, jest nawet czasem miły i zabawny. Podkreślmy słowo czasem. Szliśmy w ciszy kolejne dwadzieścia minut, później kolejne dziesięć, robiło się coraz zimniej, a ja traciłem nadzieje. Idąc patrzyłem się na swoje buty pełne piasku i kopałem go wkurzony. 

- To tu. - usłyszałem jego głos za sobą. 

- Zamknij się. - syknąłem i spojrzałem przed siebie. Tak, to tu. Belki dalej leżały nieruszone, a przy brzegu leżała kolejna skrzynia. Z prychnięciem ruszyłem w stronę ciemnego lasu olewając ją totalnie. Louis chyba był tego samego zdania co ja, bo wciąż słyszałem jego kroki za sobą.

Kiedy w końcu udało nam się dotrzeć do naszego obozu rozpalił on nasze ognisko, a ja pozbyłem się piachu z butów. Przelałem wodę do buteki, którą na szczęście wziął i usiadłem przy nim, a on rozgrzewał moje ciało. Oczywiście chodzi mi o ognisko zboczeńce. Tomlinson od razu udał się do szałasu, a ja kiedy już stwierdziłem, że zasnął zrobiłem to samo.

* brat filmowej Eleny z serialu TVD

Wow, najdłuższy rozdział w tym ff :D
Miał on się pojawić dwa dni temu, ale kiedy miałam dokończyć go wieczorem, cóż miałam pewne prywatne problemy, mniejsza. Wczoraj tak samo go miałam dokończyć, ale nie mogłam znaleźć słowa, które dzisiaj się pojawiło! A mianowicie "przygowździł" xD.

Aha i jeszcze coś!!!
Jutro prolog drugiej części Udawanego Chłopaka! Bd się nazywać "Chce Cię odzyskać Harry" ok 15 go wstawie:)! Na moim koncie na wattpad, mój nick to ManiaLS.

Tt- Mania_L_S

wtorek, 5 stycznia 2016

Dzień ósmy

Dzień ósmy, szałas, powrót i fioletowe niebo.

Leżałem na liściach kiedy Louis wkładał do skrzynek ubrania i jedzenie. Chwyciłem paczkę i zapałke odpalając papierosa. Gdybyśmy to wszystko jakoś lepiej zorganizowali mogłyby z tego wyjść fajne wakacje. Cóż, kontakty między nami się polepszyły, a ja nawet go polubiłem. Nadal jest wnerwiający i irytujący, ale da się z nim żyć. Jakoś.

- Robimy coś z tym? - pomachał przed moją twarzą kartką.

- Zajmie nam to cały dzień.

- I dobrze. - mruknął. - Przynamniej mamy coś do roboty. Napisane jest tu, że potrzebujemy dużo patyków i liści palm. Ty patyki ja liście?

- Niech będzie, ale zaraz okej?

- Okej. - usiadł obok i odpalił swojego papierosa od mojego. Kiedy się po to pochylił w moją stronę mogłem zobaczyć dokładnie kolor jego oczu, które były błękitne z nutką szarości i zieleni. Podobały mi się. 

- Chce do domu. - westchnął. - Do mojego ciepłego łóżka, mam nadzieję, że jak wrócimy to nie będę miał tych zadrapań i tego koszmarnego bólu w plecach.

- Ja też, ale hej, potraktuj to jako wakacje. - podniósł wysoko brwi.

- Życie na bananach, spanie na ziemi, możliwość zaginięcia przez dzikie zwierzęta? Tak, zajebiste wakacje Styles.

- Brak szkoły, brak tych wszystkich kretynów, plaża, morze. 

- W połowie mogą nimi być. - przyznał mi racje.

Po kilku minutach wzięliśmy się za robotę. Kiedy miałem uzbieraną dużą ilość patyków spojrzałem na zdjęcie. Odłożyłem je i zacząłem szukać grubej gałęzi, co proste nie było. Wszedłem w głąb Dżungli, po drodze zebrałem kilka bananów i wróciłem do jego obozu.

- Musimy znaleźć jakieś inne miejsce. - oznajmił. Pokazałem mu jedno, które w miare się nadawało. Nie było tu aż tyle miejsca co przy naszych obozowiskach, ale można było z łatwością stworzyć tu szałas. Louis przyniósł ta wszystkie rzeczy, a ja w tym czasie wyrzuciłem wszystkie kamienie, patyki czy liście.

- Więc to. - wziąłem w dłoń ten największy i najgrubszy. - Trzeba położyć tu i z drugiej strony tu. - zacząłem myśleć na głos. - Masz dalej te słuchawki i nić?

- Yup, zaraz ci przyniose.

Kiedy wrócił przywiązaliśmy je do drzew w razie czego gdyby przez wiatr spadłyby one z gałęzi.

- Teraz patyki? - pokiwałem głową i sam zacząłem je ustawiać pionowo. Opierały się one o większy patyk. - Nie oszczędzaj ich Styles. - wywróciłem oczami.

Po kilku minutach ta część była już gotowa. Tym razem zrobiliśmy to samo tyle, że z liściami. 

- Może położymy na nie jeszcze raz patyki? Jakby był wiatr.

- Okej i na dole położymy kamienie. Z drugiej strony zrób połowę, a ja pójdę nazbierać tego trochę.

Znowu poszedłem w miejsce "Bananowni" jak to nazwałem. Zerwałem ze dwa owoce, w drugą rękę wziąłem patyki i wróciłem do niego. Zjedliśmy, a ja ruszyłem po liście. Kiedy ponownie przy nim byłem szałas był już prawie gotowy.

- Jak chcesz zrobić z kamieniami? To miejsce gdzie one się znajdują jest trochę daleko stąd. 

- Tu jest parę. - wskazałem kiwnięciem głowy na nie i dołożyłem pare liści. 

Nastał wieczór kiedy skończyliśmy, zrobiliśmy nowe ognisko i przynieśliśmy tu dwie skrzynie. Przyszliśmy na plaże i zebraliśmy zrobioną wodę. 

- Dzisiaj jest fioletowe. - mruknął szatyn kiedy wkładałem połówki orzechów do dołów.

- Niebo?

- Yep.

- Widzisz? Niezłe atrakcje tu mamy. - pomachał głową ze śmiechem.

- Świetne wręcz. Jak mamy zamiar w tym spać? - zapytał kiedy wróciliśmy.

- Eh, normalnie? Możemy później zrobić nowe, żeby nie musieć się w tym męczyć. 

- Jestem małą łyżeczką. 

- Co? - przełknął napój i powtórzył.

- Musimy być blisko siebie w tym, nie? Inaczej nam się nie uda, więc tylko ci oświadczam, że jestem małą łyżeczką.

- Oh, tak, okej.

- Tylko jak poczuje to coś naciskające na mój tyłek to ci go urwe, zgoda? - parsknąłem śmiechem.

- Nie ma szans na to, żeby tak się stało. - okej, skłamałem, ale nie będę go informował o tym, że mogę się przez niego podniecić. Jakby tak jednak się stało całą winę zwale na Damona Salvatora i po sprawie. Bo szczerze? Kto by się nie podniecił Ianem, w dodatku postaci gorącego wampira. Brat filmowej Eleny również jest gorący, więc tak, mam dobrą wymówkę. Okej jest jeszcze Alaric i Enzo... Koniec? Okej. Niech wam będzie.

- Nie wiem co siedzi w tej twojej zboczonej głowie.

- Zboczonej? 

- Ciągle męczysz mój tyłek.

- Hej! Dzisiaj nic mu nie zrobiłem.

- Gdybym miał tu kalendarz bym to zapisał, ale oops, nie mam. Okej wchodzisz?

- Zazwyczaj wstaje wcześniej, więc ty pierwszy.

- Wole spać bliżej wyjścia, ale jeżeli jakieś zwierze tu przyjdzie, dopadnie najpierw ciebie, więc się z tobą zgodze i wejdę pierwszy.

- Dalej za dużo gadasz. - jęknąłem.

- Było wybrać inną ofiarę do twoich cudnych wakacji.

- Nie dasz mi z tym spokoju co? - wszedłem do szałasu od razu się kładąc obok niego.

- Nie, dalej jestem na ciebie o to wściekły.

- Niech ci będzie. - westchnąłem i objąłem go ramieniem w pasie.

- Czekaj.

- Co?

- Muszę się przebrać, zapomniałem o tym.

- Serio? O Boże, po prostu śpij.

- Teraz jest mi zimno, więc w nocy zamarzne! Chcesz spać przy galarecie?

- Nienawidzę cię. - wyszliśmy, chwyciłem w dłoń banana i zacząłem go jeść. On w tym czasie nałożył na siebie dresy, bluzkę i bluzę i w końcu mogliśmy się ponownie położyć. Tym razem odwróciłem się do niego tyłem. 
- Dobranoc. - mruknąłem.

- Branoc.

Nie mogłem zasnąć czując jak się trzęsie.

- Dalej ci zimno? - zapytałem.

- Nie.

- Jasne. - przeniosłem się na drugi bok i przysunąłem go do siebie. - Lepiej? - szepnąłem.

- Jeszcze nie.

Po chwili usłyszałem miarowy oddech, więc pewnie zasnął. Zamknąłem oczy z ulgą przenosząc się do krainy snu. Nie wiedziałem, że obrócił się on i wtulił w moją klatkę składając pocałunek na moim policzku. 

Znacie jakieś bety?:)
Plus, jak są tu jakieś błędy to wybaczcie, ale pisałam ten rozdział o drugiej w nocy i po tym jak dopiero wstałam.

Tt - Mania_L_S informuje tam o rozdziałach:)

sobota, 2 stycznia 2016

Dzień 7

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale zajmowałam się też dwoma innymi ff i tak jakoś wyszło ew. Jednym z nim jest druga część Udawanego Chłopaka, więc jeżeli ktoś by chciał i je czytał moge poinformować, kiedy dodam prolog tylko napisz w komentarzu:)

I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! ♥

Dzień siódmy, druga skrzynka.

Zamoczyłem ubrania i spojrzałem za siebie gdzie Louis robił prowizoryczną suszarke. W końcu mogliśmy je chociaż trochę odświeżyć mając nowe. 

- Gotowe! - krzyknął, więc je wykręciłem, a woda z nich zaczęła lecieć. Louis podszedł do mnie i mi pomógł po czym powiesiliśmy je na niej i poszliśmy coś zjeść.

- Co myślisz o nowym tym. - zaczął wymachiwać dłońmi, a ja podniosłem brew. - No to do wody.

- Ah tak. Możemy to zrobić.

- Albo dwie?

- Chce ci się kopać?

- Um, nie? Ale potrzebujemy więcej wody.

- Ta. - położyłem się na nowym liściu palmy, które wczoraj wymieniliśmy i przymknąłem oczy. Poczułem, że on robi to samo. 

- Jak myślisz, będą następne skrzynki?

- Pewnie tak. - westchnąłem.

- Może tym razem będzie to teleport do naszych domów. - zaśmiałem się.

- Może. 

Po parunastu minutach wzięliśmy po pustym orzechu i ruszyliśmy w kierunku plaży. Tam się rozdzieliliśmy na pare metrów i zaczęliśmy kopać. Po pewnej chwili zmęczony wszedłem do wody, żeby się ochłodzić i wróciłem do miejsca pracy. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem wypinający się w moją strone tyłek Tomlinsona. Z uśmieszkiem wstałem i cichutko ruszyłem w jego strone. Kiedy byłem blisko lekko się schyliłem i mocno go w niego klepnąłem, a on z krzykiem opadł na piasek.

- Zabije cie! - usłyszałem przez mój śmiech i kiedy się podniósł uciekłem przed siebie. Oglądając się za siebie zobaczyłem, że znajduje się on nie daleko mnie więc, przyspieszyłem.

- Nie uciekniesz mi Styles! - krzyknął, a ja ze śmiechem biegłem dalej. Po chwili zdecydowałem się wbiec w Dżungle i omijając patyki czy kamienie nie zatrzymywałem się. Skryłem się za grubym drzewem i zacząłem głęboko oddychać.

Słyszałem jego kroki, zacisnąłem wargi, żeby znowu nie zacząć się śmiać i wychyliłem się lekko zza drzewa. Stał do mnie tyłem i rozglądał się w stronę przeciwną od mojego położenia.

- Harry dupku, pokaż się! - chwyciłem kij i wyskoczyłem zza niego.

- Mam broń i nie zawaham się jej użyć! - obrócił się w moją strone i parsknął śmiechem.

- Ah tak? - schylił się po swój kij i wykonał w moją stronę pare kroków.

- Tak.

- Okej. - po swojej krótkiej wypowiedzi zaczęła się nasza "walka". Zacząłem się odsuwać do tyłu jednocześnie oddając uderzenia. Moje plecy uderzyły o drzewo i nie miałem już żadnych szans. Louis przystawił patyk do mojej szyi.

- Już się poddajesz? - zapytał zdyszany z uśmiechem. Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem. - Co ty taki przerażony? Przecież cię nie zabije! - dodał ze śmiechem.

- Louis, nie ruszaj się.

- Co? - zmarszczył brwi.

- Po prostu za tobą jest tygrys i...

- Co?! - krzyknął ze strachem i spojrzał za siebie. Pare metrów od nas siedziało zwierzę. Głowę miał przekręconą na bok i wpatrywał się w nas.

- Ty niedojebie mózgowy mówiłeś, że nie ma tu zwierząt!

- Zamknij się. - syknąłem. - Chyba, że chcesz zostać jego kolacją.

- No co ty, ciebie rzuce!

Tygrys wstał i podszedł do nas, a my wpatrywaliśmy się w niego z szeroko otwartymi oczami. 

- Nie ruszaj się. - szepnąłem.

- Bo kurwa zachciało mi się tańczyć. - wywróciłem oczami. Zwierze ciągle mając na nas wzrok usiadło obok nas. Znowu przekrzywił głowę na bok, po chwili wstał i ryknął, a my z piskiem (Louis był głośniejszy ok) pobiegliśmy. Nie patrząc za siebie biegliśmy jak najszybciej, po chwili byliśmy na plaży i uciekliśmy w kierunku naszego zamieszkania, a na plaży zauważyliśmy jelenia. Zatrzymaliśmy się, on spojrzał na nas i odbiegł, a naszym oczom ukazała się następna skrzynka.

- Pierdolona szkoła przetrwania!

- Idź po klucz.

- Sam kurwa tam idź! Może tam jeszcze dinozaur bedzie, albo puma lub szympans bądź stado dzików.

- Albo nasz pingwin.

- Spierdalaj. - syknął i odszedł w jej stronę, a ja pobiegłem po kluczyk. Otworzyłem jeszcze dwa kokosy i podeszłem do Louisa.

- Trzymaj. - podałem mu orzech. Kiedy wypiliśmy całą jego zawartość otworzyłem ją.

- Co tym razem? - zapytał zza moich pleców.

- Kochany pingwin. Patrz. - pokazałem mu paczke papierosów.

- Coś jeszcze? Może zapalniczka? Błagam zapalniczka, dalej nie potrafimy rozpalić ogniska bez zapałek. - oparł się o moje plecy swoją klatką i wychylił głowę zza ramienia. - Kartka?

Podniosłem ją i odwróciłem, a naszym oczom ukazało się zdjęcie.

- Po co nam zdjęcie szałasu? - wypowiedział słowa w moją szyję, a ja zacisnąłem wargi. - Harry?

- Um, może daje nam on wskazówki jak możemy się tu bardziej zadomowić?

- Więc? Jutro je zrobimy?

- Um, tak.

- To teraz co? - wstał i otrzepał swoje kolana z piasku.

- Chodźmy dokończyć to co zaczęliśmy. - schowałem wszystko do niej i zamknąłem ją zostawiając kluczyk w zamku.

- Bez molestowania mojego tyłka.

- Hej! To nie było molestowanie, tylko niewinny klaps.

- Niech ci będzie. - wywrócił oczami.