wtorek, 5 stycznia 2016

Dzień ósmy

Dzień ósmy, szałas, powrót i fioletowe niebo.

Leżałem na liściach kiedy Louis wkładał do skrzynek ubrania i jedzenie. Chwyciłem paczkę i zapałke odpalając papierosa. Gdybyśmy to wszystko jakoś lepiej zorganizowali mogłyby z tego wyjść fajne wakacje. Cóż, kontakty między nami się polepszyły, a ja nawet go polubiłem. Nadal jest wnerwiający i irytujący, ale da się z nim żyć. Jakoś.

- Robimy coś z tym? - pomachał przed moją twarzą kartką.

- Zajmie nam to cały dzień.

- I dobrze. - mruknął. - Przynamniej mamy coś do roboty. Napisane jest tu, że potrzebujemy dużo patyków i liści palm. Ty patyki ja liście?

- Niech będzie, ale zaraz okej?

- Okej. - usiadł obok i odpalił swojego papierosa od mojego. Kiedy się po to pochylił w moją stronę mogłem zobaczyć dokładnie kolor jego oczu, które były błękitne z nutką szarości i zieleni. Podobały mi się. 

- Chce do domu. - westchnął. - Do mojego ciepłego łóżka, mam nadzieję, że jak wrócimy to nie będę miał tych zadrapań i tego koszmarnego bólu w plecach.

- Ja też, ale hej, potraktuj to jako wakacje. - podniósł wysoko brwi.

- Życie na bananach, spanie na ziemi, możliwość zaginięcia przez dzikie zwierzęta? Tak, zajebiste wakacje Styles.

- Brak szkoły, brak tych wszystkich kretynów, plaża, morze. 

- W połowie mogą nimi być. - przyznał mi racje.

Po kilku minutach wzięliśmy się za robotę. Kiedy miałem uzbieraną dużą ilość patyków spojrzałem na zdjęcie. Odłożyłem je i zacząłem szukać grubej gałęzi, co proste nie było. Wszedłem w głąb Dżungli, po drodze zebrałem kilka bananów i wróciłem do jego obozu.

- Musimy znaleźć jakieś inne miejsce. - oznajmił. Pokazałem mu jedno, które w miare się nadawało. Nie było tu aż tyle miejsca co przy naszych obozowiskach, ale można było z łatwością stworzyć tu szałas. Louis przyniósł ta wszystkie rzeczy, a ja w tym czasie wyrzuciłem wszystkie kamienie, patyki czy liście.

- Więc to. - wziąłem w dłoń ten największy i najgrubszy. - Trzeba położyć tu i z drugiej strony tu. - zacząłem myśleć na głos. - Masz dalej te słuchawki i nić?

- Yup, zaraz ci przyniose.

Kiedy wrócił przywiązaliśmy je do drzew w razie czego gdyby przez wiatr spadłyby one z gałęzi.

- Teraz patyki? - pokiwałem głową i sam zacząłem je ustawiać pionowo. Opierały się one o większy patyk. - Nie oszczędzaj ich Styles. - wywróciłem oczami.

Po kilku minutach ta część była już gotowa. Tym razem zrobiliśmy to samo tyle, że z liściami. 

- Może położymy na nie jeszcze raz patyki? Jakby był wiatr.

- Okej i na dole położymy kamienie. Z drugiej strony zrób połowę, a ja pójdę nazbierać tego trochę.

Znowu poszedłem w miejsce "Bananowni" jak to nazwałem. Zerwałem ze dwa owoce, w drugą rękę wziąłem patyki i wróciłem do niego. Zjedliśmy, a ja ruszyłem po liście. Kiedy ponownie przy nim byłem szałas był już prawie gotowy.

- Jak chcesz zrobić z kamieniami? To miejsce gdzie one się znajdują jest trochę daleko stąd. 

- Tu jest parę. - wskazałem kiwnięciem głowy na nie i dołożyłem pare liści. 

Nastał wieczór kiedy skończyliśmy, zrobiliśmy nowe ognisko i przynieśliśmy tu dwie skrzynie. Przyszliśmy na plaże i zebraliśmy zrobioną wodę. 

- Dzisiaj jest fioletowe. - mruknął szatyn kiedy wkładałem połówki orzechów do dołów.

- Niebo?

- Yep.

- Widzisz? Niezłe atrakcje tu mamy. - pomachał głową ze śmiechem.

- Świetne wręcz. Jak mamy zamiar w tym spać? - zapytał kiedy wróciliśmy.

- Eh, normalnie? Możemy później zrobić nowe, żeby nie musieć się w tym męczyć. 

- Jestem małą łyżeczką. 

- Co? - przełknął napój i powtórzył.

- Musimy być blisko siebie w tym, nie? Inaczej nam się nie uda, więc tylko ci oświadczam, że jestem małą łyżeczką.

- Oh, tak, okej.

- Tylko jak poczuje to coś naciskające na mój tyłek to ci go urwe, zgoda? - parsknąłem śmiechem.

- Nie ma szans na to, żeby tak się stało. - okej, skłamałem, ale nie będę go informował o tym, że mogę się przez niego podniecić. Jakby tak jednak się stało całą winę zwale na Damona Salvatora i po sprawie. Bo szczerze? Kto by się nie podniecił Ianem, w dodatku postaci gorącego wampira. Brat filmowej Eleny również jest gorący, więc tak, mam dobrą wymówkę. Okej jest jeszcze Alaric i Enzo... Koniec? Okej. Niech wam będzie.

- Nie wiem co siedzi w tej twojej zboczonej głowie.

- Zboczonej? 

- Ciągle męczysz mój tyłek.

- Hej! Dzisiaj nic mu nie zrobiłem.

- Gdybym miał tu kalendarz bym to zapisał, ale oops, nie mam. Okej wchodzisz?

- Zazwyczaj wstaje wcześniej, więc ty pierwszy.

- Wole spać bliżej wyjścia, ale jeżeli jakieś zwierze tu przyjdzie, dopadnie najpierw ciebie, więc się z tobą zgodze i wejdę pierwszy.

- Dalej za dużo gadasz. - jęknąłem.

- Było wybrać inną ofiarę do twoich cudnych wakacji.

- Nie dasz mi z tym spokoju co? - wszedłem do szałasu od razu się kładąc obok niego.

- Nie, dalej jestem na ciebie o to wściekły.

- Niech ci będzie. - westchnąłem i objąłem go ramieniem w pasie.

- Czekaj.

- Co?

- Muszę się przebrać, zapomniałem o tym.

- Serio? O Boże, po prostu śpij.

- Teraz jest mi zimno, więc w nocy zamarzne! Chcesz spać przy galarecie?

- Nienawidzę cię. - wyszliśmy, chwyciłem w dłoń banana i zacząłem go jeść. On w tym czasie nałożył na siebie dresy, bluzkę i bluzę i w końcu mogliśmy się ponownie położyć. Tym razem odwróciłem się do niego tyłem. 
- Dobranoc. - mruknąłem.

- Branoc.

Nie mogłem zasnąć czując jak się trzęsie.

- Dalej ci zimno? - zapytałem.

- Nie.

- Jasne. - przeniosłem się na drugi bok i przysunąłem go do siebie. - Lepiej? - szepnąłem.

- Jeszcze nie.

Po chwili usłyszałem miarowy oddech, więc pewnie zasnął. Zamknąłem oczy z ulgą przenosząc się do krainy snu. Nie wiedziałem, że obrócił się on i wtulił w moją klatkę składając pocałunek na moim policzku. 

Znacie jakieś bety?:)
Plus, jak są tu jakieś błędy to wybaczcie, ale pisałam ten rozdział o drugiej w nocy i po tym jak dopiero wstałam.

Tt - Mania_L_S informuje tam o rozdziałach:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz