Dzień ósmy, szałas, powrót i fioletowe niebo.
Leżałem na liściach kiedy Louis wkładał do skrzynek ubrania i jedzenie. Chwyciłem paczkę i zapałke odpalając papierosa. Gdybyśmy to wszystko jakoś lepiej zorganizowali mogłyby z tego wyjść fajne wakacje. Cóż, kontakty między nami się polepszyły, a ja nawet go polubiłem. Nadal jest wnerwiający i irytujący, ale da się z nim żyć. Jakoś.
- Robimy coś z tym? - pomachał przed moją twarzą kartką.
- Zajmie nam to cały dzień.
- I dobrze. - mruknął. - Przynamniej mamy coś do roboty. Napisane jest tu, że potrzebujemy dużo patyków i liści palm. Ty patyki ja liście?
- Niech będzie, ale zaraz okej?
- Okej. - usiadł obok i odpalił swojego papierosa od mojego. Kiedy się po to pochylił w moją stronę mogłem zobaczyć dokładnie kolor jego oczu, które były błękitne z nutką szarości i zieleni. Podobały mi się.
- Chce do domu. - westchnął. - Do mojego ciepłego łóżka, mam nadzieję, że jak wrócimy to nie będę miał tych zadrapań i tego koszmarnego bólu w plecach.
- Ja też, ale hej, potraktuj to jako wakacje. - podniósł wysoko brwi.
- Życie na bananach, spanie na ziemi, możliwość zaginięcia przez dzikie zwierzęta? Tak, zajebiste wakacje Styles.
- Brak szkoły, brak tych wszystkich kretynów, plaża, morze.
- W połowie mogą nimi być. - przyznał mi racje.
Po kilku minutach wzięliśmy się za robotę. Kiedy miałem uzbieraną dużą ilość patyków spojrzałem na zdjęcie. Odłożyłem je i zacząłem szukać grubej gałęzi, co proste nie było. Wszedłem w głąb Dżungli, po drodze zebrałem kilka bananów i wróciłem do jego obozu.
- Musimy znaleźć jakieś inne miejsce. - oznajmił. Pokazałem mu jedno, które w miare się nadawało. Nie było tu aż tyle miejsca co przy naszych obozowiskach, ale można było z łatwością stworzyć tu szałas. Louis przyniósł ta wszystkie rzeczy, a ja w tym czasie wyrzuciłem wszystkie kamienie, patyki czy liście.
- Więc to. - wziąłem w dłoń ten największy i najgrubszy. - Trzeba położyć tu i z drugiej strony tu. - zacząłem myśleć na głos. - Masz dalej te słuchawki i nić?
- Yup, zaraz ci przyniose.
Kiedy wrócił przywiązaliśmy je do drzew w razie czego gdyby przez wiatr spadłyby one z gałęzi.
- Teraz patyki? - pokiwałem głową i sam zacząłem je ustawiać pionowo. Opierały się one o większy patyk. - Nie oszczędzaj ich Styles. - wywróciłem oczami.
Po kilku minutach ta część była już gotowa. Tym razem zrobiliśmy to samo tyle, że z liściami.
- Może położymy na nie jeszcze raz patyki? Jakby był wiatr.
- Okej i na dole położymy kamienie. Z drugiej strony zrób połowę, a ja pójdę nazbierać tego trochę.
Znowu poszedłem w miejsce "Bananowni" jak to nazwałem. Zerwałem ze dwa owoce, w drugą rękę wziąłem patyki i wróciłem do niego. Zjedliśmy, a ja ruszyłem po liście. Kiedy ponownie przy nim byłem szałas był już prawie gotowy.
- Jak chcesz zrobić z kamieniami? To miejsce gdzie one się znajdują jest trochę daleko stąd.
- Tu jest parę. - wskazałem kiwnięciem głowy na nie i dołożyłem pare liści.
Nastał wieczór kiedy skończyliśmy, zrobiliśmy nowe ognisko i przynieśliśmy tu dwie skrzynie. Przyszliśmy na plaże i zebraliśmy zrobioną wodę.
- Dzisiaj jest fioletowe. - mruknął szatyn kiedy wkładałem połówki orzechów do dołów.
- Niebo?
- Yep.
- Widzisz? Niezłe atrakcje tu mamy. - pomachał głową ze śmiechem.
- Świetne wręcz. Jak mamy zamiar w tym spać? - zapytał kiedy wróciliśmy.
- Eh, normalnie? Możemy później zrobić nowe, żeby nie musieć się w tym męczyć.
- Jestem małą łyżeczką.
- Co? - przełknął napój i powtórzył.
- Musimy być blisko siebie w tym, nie? Inaczej nam się nie uda, więc tylko ci oświadczam, że jestem małą łyżeczką.
- Oh, tak, okej.
- Tylko jak poczuje to coś naciskające na mój tyłek to ci go urwe, zgoda? - parsknąłem śmiechem.
- Nie ma szans na to, żeby tak się stało. - okej, skłamałem, ale nie będę go informował o tym, że mogę się przez niego podniecić. Jakby tak jednak się stało całą winę zwale na Damona Salvatora i po sprawie. Bo szczerze? Kto by się nie podniecił Ianem, w dodatku postaci gorącego wampira. Brat filmowej Eleny również jest gorący, więc tak, mam dobrą wymówkę. Okej jest jeszcze Alaric i Enzo... Koniec? Okej. Niech wam będzie.
- Nie wiem co siedzi w tej twojej zboczonej głowie.
- Zboczonej?
- Ciągle męczysz mój tyłek.
- Hej! Dzisiaj nic mu nie zrobiłem.
- Gdybym miał tu kalendarz bym to zapisał, ale oops, nie mam. Okej wchodzisz?
- Zazwyczaj wstaje wcześniej, więc ty pierwszy.
- Wole spać bliżej wyjścia, ale jeżeli jakieś zwierze tu przyjdzie, dopadnie najpierw ciebie, więc się z tobą zgodze i wejdę pierwszy.
- Dalej za dużo gadasz. - jęknąłem.
- Było wybrać inną ofiarę do twoich cudnych wakacji.
- Nie dasz mi z tym spokoju co? - wszedłem do szałasu od razu się kładąc obok niego.
- Nie, dalej jestem na ciebie o to wściekły.
- Niech ci będzie. - westchnąłem i objąłem go ramieniem w pasie.
- Czekaj.
- Co?
- Muszę się przebrać, zapomniałem o tym.
- Serio? O Boże, po prostu śpij.
- Teraz jest mi zimno, więc w nocy zamarzne! Chcesz spać przy galarecie?
- Nienawidzę cię. - wyszliśmy, chwyciłem w dłoń banana i zacząłem go jeść. On w tym czasie nałożył na siebie dresy, bluzkę i bluzę i w końcu mogliśmy się ponownie położyć. Tym razem odwróciłem się do niego tyłem.
- Dobranoc. - mruknąłem.
- Branoc.
Nie mogłem zasnąć czując jak się trzęsie.
- Dalej ci zimno? - zapytałem.
- Nie.
- Jasne. - przeniosłem się na drugi bok i przysunąłem go do siebie. - Lepiej? - szepnąłem.
- Jeszcze nie.
Po chwili usłyszałem miarowy oddech, więc pewnie zasnął. Zamknąłem oczy z ulgą przenosząc się do krainy snu. Nie wiedziałem, że obrócił się on i wtulił w moją klatkę składając pocałunek na moim policzku.
Znacie jakieś bety?:)
Plus, jak są tu jakieś błędy to wybaczcie, ale pisałam ten rozdział o drugiej w nocy i po tym jak dopiero wstałam.
Tt - Mania_L_S informuje tam o rozdziałach:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz