niedziela, 20 grudnia 2015

Dzień 5.

Dzień piąty, pierwsza skrzynka i czerwone niebo.

- Harry! Harry! 

- Odejdź. - mruknąłem zaspany.

- Styles, wstawaj! 

- Um, nie. - przekręciłem się na brzuch i zasłoniłem rękoma moją twarz.

- Musze ci coś pokazać! - powiedział lekko zirytowany - Możesz się ruszyć? - nie odpowiadałem, praktycznie już zasnąłem, kiedy poczułem palce na bokach moich pleców.

- Nie mam łaskotek. - zaśmiałem się pod nosem.

- A właśnie, że masz!

- Śmieje się z twojej głupoty. Tomlinson złaź z mojego tyłka! - dodałem po chwili.

- Zejde jak ty wstaniesz.

- Uparty niemowlak. - walnął mnie w łopatke - Czy książę oszalał? Inaczej chyba się budzi Królewnę Śnieżkę.

- Lecz się. Okey, nie to nie! Sam zobacze co jest w tej skrzyni, która znikąd znalazła się na plaży! 

Tymi słowami mnie obudził, podniosłem się i ruszyłem za nim po drodze przewracając się. Słońce radziło moje oczy dlatego miałem je lekko przymknięte. Byliśmy na plaży, pare metrów od naszej maszynki do wody znajdowała się skrzynka. Podeszliśmy do niej.

- Ktoś tu musi jeszcze być. - usłyszałem jego głos.

- Po co by zostawiał tutaj skrzynie?

- Nie mam pojęcia. - westchnął i uklęknął przed nią i spróbował otworzyć - Zamknięta, cholera.

- Louis, pamiętasz? Miałeś ze sobą jakiś kluczyk. - przypominało mi się.

- Ah tak. - kiwnął głową - Zaraz wracam.

Odszedł, a ja zacząłem się nad czymś zastanawiać, skoro mamy te obie rzeczy, to, to musiało być zaplanowane. Czyli ten ktoś nie jest jakimś masochistą, lub widząc nasze czynności po prostu się załamał, a wcześniej o tym pomyślał. Ale ten ktoś musi być też człowiekiem i musi znajdować się na wyspie. W sumie po tym co się zdarzyło uwierzyłbym nawet w pingwina z nieba, który swoją magicznął mocą stworzył ją tutaj. Zaśmiałem się na swoje głupie myśli.

- Jestem. - usłyszałem za sobą, Louis stał za mną, a ja oparłem się o jego nogi.

- Pingwin z nieba ją wyczarował. - rzekłem poważnie.

- Co? - zachichotał - Harry idź na leczenie głowy.

- Otwieraj. - westchnąłem i opadłem na piasek, kiedy się odsunął i usiadł obok.

- Tak jakby mamy problem? Zapomniałem gdzie go położyłem? - powiedział wpatrując się we mnie.

- Co? - wydusiłem - Jak to do cholery zapomniałeś!? - wzruszył ramionami i przygryzł warge.

- Może uda się tym. - kiwnął na kamień, przesunął się po piasku bliżej przedmiotu i uderzył w zamek pare razy, na nic.

- Tomlinson, czy ty masz już Alzheimer?

- Ha, ha, ha. Chodź mi lepiej pomóc w szukaniu jego.

Kiedy byliśmy już na jego małym obozowisku zaczęliśmy przeszukiwać każde puste już orzechy, następnie zaczęliśmy szukać w piasku. Miałem w tym momecie ochotę go zamordować. Ziarenka piasku spadały spomiędzy naszych palców, a kluczyk dalej bawił się w chowanego przed nami.

- Daj mi zapałki. - wymamrotałem z papierosem w ustach i podałem mu jednegi. Chwycił swoją bluze, podał mi je, odpaliłem jedną, a później zrobiliśmy to samo z naszymi fajkami. Chwyciłem jego bluze i włożyłem je tam, a po chwili przeszukałem jej kieszenie i znalazłem to co chciałem.

- Idioto, zostaw ten piasek mam to.

- Masz? - poniósł na mnie wzrok.

- Ta, chodź. 

Ponownie znaleźliśmy się na piasku, podeszłem do niej i płynnym ruchem ją otworzyłem. W środku znajdowały się ubrania i scyzoryk.

- Liczyłem na jakieś jedzenie. - mruknął kiedy wyjął parę krótkich spodenek.

- A ja na jakiś portal, który nas stąd zabierze.

Dwie pary bluzek, dwie ciepłe bluzy, bielizna i krótkie spodenki, do tego ostrze, które pomoże nam w przetrwaniu. Idealnie.

- Ale, nie ma co narzekać. 

- Czekaj. - z dna podniósłem następny kluczyk - Musimy czekać na następną.

Zanieśliśmy ubrania do naszych miejsc zamieszkania i wróciliśmy po nią. Przynieśliśmy skrzynię do obozowiska Lou z racji tego, że było ono bliżej, a ona była ciężka. 

Przebrani w świeże rzeczy udaliśmy się na spacer, każdy z nas miał po bananie w kieszeni i kokosie w ręce.

- Dlaczego w sumie chciałeś mnie tu wysłać? - zapytał.

- Wkurzałeś mnie, po prostu.

- Czyli już nie wkurzam? - zerknął na mnie z uśmiechem.

- Można powiedzieć, że mniej. Chociaż twoje wieczne gadanie denerwuje da się do niego przyzwyczaić, a ty? Już nie będziesz mi utrudniał życia?

- Jeszcze się nad tym zastanowie. Zniszczyłeś moje piękne plany pajacu.

- Jakie plany eh? - skręciliśmy w bok do Dżungli. 

- Miałem zamiar przefarbować się na błękit. 

- Co? - stanąłem w miejscu i patrzyłem się na niego z rozbawieniem, a on wywrócił oczami - Serio? Błękitny?

- Mówi facet, który miał czerwone końcówki. 

Ruszyliśmy dalej.

- One były gorące. - rzekłem, a on zaktusił się śmiechem.

- Oczywiście. - na jego ustach dalej widniał uśmiech.

- Będą ci pasować do oczu. - dodałem po jakimś czasie.

- Dziękuje za tak miły komplement!

- Ale i tak będziesz wyglądał jak czubek. - dokończyłem.

- Patrz! Coś jednak będzie nas łączyć!

- Oh przymknij się. - szturchnąłem go ramieniem z kącikami ust, które były uniesione w górę.

Wieczorem dodałem trochę drewna do mojego ogniska i poszedłem do Louisa po jakieś jedzenie. Nowa bluza dawała mi dużo ciepła, więc droga do niego wydawała się lepsza. Starałem się jak najciszej się tam znaleźć. Schowałem się za drzewem i wychyliłem głowę zza niego. Louis stał nagi i się przebierał. Ogień dawał na niego idealne światło, chociaż nie było jeszcze aż tak ciemno. Stał do mnie tyłem, więc mogłem podziwiać jego plecy, nogi i... tyłek. Postanowiłem dać mu trochę więcej prywatności dlatego oparłem się o roślinę i odczekałem chwile próbując wyrzucić z mojej głowy obraz jego idealnych pośladków.

Kiedy w głowie doliczyłem do pięciu minut wyszedłem zza niego i po prostu...

- Dawaj banany Tarzanowi! - krzyknąłem na cały głos, a on podskoczył i upadł na to idealne bóstwo. 

- Pogieło cię!? - dotknął dłonią miejsca gdzie znajdowało się serce - Zawału bym dostał!

Kiedy opanowałem swój śmiech wyprostowałem się i wytarłem oczy, w których zebrały się łzy.

- Wybacz, ale zgłodniałem. 

- To było normalnie podejść, jak człowiek! 

- Sam nazwałeś mnie dzisiaj Tarzanem jak wspinałem się po kokosy. - przypomniałem mu i pomogłem wstać.

- Tarzan był człowiekiem.

- Wychowanym w dziczy, więc nie znał manier dobrego zachowania. - widziałem, że chciał coś dodać, ale się powstrzymał.

- Nie wzięliśmy dzisiaj wody. - powiedział zatem coś innego.

- Możemy teraz po nią iść. 

Chwyciliśmy owoce i jeden orzech na zmianę z tamtym i po chwili byliśmy przy wodzie. Wyjąłem prowizoryczną miseczkę z wodą i zamieniłem ją na nową. Usiedliśmy koło siebie i zaczęliśmy się zajadać kolacją.

Nie odzywaliśmy się co było nowością tym bardziej z jego strony, ale miał powód.

- Harry. - pisnął w końcu.

- Mhm? - patyczkiem grzebałem w piasku, interesujące zajęcie. Bardzo, spróbujcie, ciekawi mnie po jakim czasie złamiecie cienkie drewno i kopniecie piasek z irytacją.

- Niebo.

- Ta, wiem, widze je na codzień. - ze zmarszczonymi brwiami wepchnąłem go w piasek i otrzepałem dłonie.

- Nie, nie! Spójrz na niebo! 

Więc tak zrobiłem. Było ono czerwone. Strasznie czerwone. Nienaturalnie czerwone.

- Co do cholery. 

- Sądzę, że ten twój pingwin coś w tym namieszał.

- Może ma okres?

- Jesteś takim kretynem. - powiedział dalej upatrując się w nie z szokiem wymalowanym na twarzy. Cóż, nie był sam, a my najwyraźniej nie byliśmy również tu sami.



Yeeey, miły Larry! Co do wyboru włosów Lou, wzoruje się na mnie chłopak. XD

niedziela, 6 grudnia 2015

Dzień 4.

Dzień czwarty, nowy sposób na ognisko.

Ziewnąłem i przeniosłem się na brzuch, który po chwili zaburczał. Byłem cały spocony, nic dziwnego. Pewnie było około dwunastej, a ja leżałem ubrany w dodatku przy ognisku, które ledwo się paliło. Chcąc lub nie musiałem wstać i dodać do niego suchą trawę, żeby się nie zgasiło, ale najpierw ubrania. Kiedy byłem tylko w bokserkach i miałem zamiar się nim zająć zorientowałem się, że się zgasiło. Wywróciłem na nie oczami i ruszyłem w strone plaży. Otworzyłem otwór i sięgnąłem po orzech, w którym była woda. Patrzyłem się na nią jak na jakieś bóstwo, w sumie może i nim była w tej chwili. Nie było jej dużo, ale wystarczająco jak na jeden dzień, dla jednej osoby. Wraz z nią poszedłem do Louisa, który liczył wszystko.

- Woda! - uśmiechnął się pod nosem i skończył z zapałkami.

- Masz jakieś jedzenie u siebie?

- Pięknie to brzmi, nie? - opadłem koło niego.

- Co?

- U siebie. 

- Ta pięknie, ale masz?

- Nie.

- Mamy trzydzieści dwie zapałki, jedynaście bananów, dziesięć odszedłem, i inne pojedyncze rzeczy. Ile fajek? - podniósł brew, a ja wzruszyłem ramionami.

- Zaraz wracam, a ty nie waż się jej dotknąć. - wskazałem na prowizoryczne naczynie. Po kilku minutach byłem ponownie przy nim.

- Jedenaście, trzyna... czternaście papierosów.

- Cholera - jęknął - Jak myślisz kiedy wrócimy do normalnego świata?

- Nie wiem, ale wiem, że musisz mi dać zapałke.

- Odpal od ogniska.

- Jest zgaszone, moje też.

- Okey. - westchnął i podał mi opakowanie, a po chwili obydwoje zaciągaliśmy się trucizną. - Czytałeś może jak rozpalić ognisko? - zapytał.

- Nie. - pomachałem przecząco głową - To o wodzie mnie jedynie zainteresowało, wiesz robienie jej samemu jest ciekawe czy coś.

- Mhm. Były potrzebne do tego dwa patyki, nie? - zaczął się bawić kolczykiem w brwi.

- Chyba. - wzruszyłem ramionami.

- Może spróbujemy? Zapałki się w końcu skończą, a my zostaniemy tak jak dzisiaj bez ognia.

- Po której części chodziłeś wczoraj?

- Od lewej ode mnie. Tam gdzie są palmy. Musimy jeszcze ogarnąć teren - ugryzł kawałek banana - od twojej strony.

- Ta.

- Deszcz też będzie?

- Nie wiem?

- Twoje marzenie jest dopracowane do dupy! - wstał i się rozebrał dając mi widok na jego tatuaże i kolczyki. Po obu stronach w biodrach i w pępku. Tak bardzo męsko. - Masz zamiar dalej mnie gwałcić wzrokiem?

- Nie? Po co ci tyle kolczyków? W ogóle ile ich masz? - złączyłem moje dłonie i położyłem je między nogami.

Zaczął wyliczać. - Biodra, pępek, kark, warga, dwa na brwi, pod językiem i w nim, w uszach też się liczy? - przytaknąłem - Więc mam ich dwanaście. 

- Nieźle, ja mam tylko w wardze. Wole tatuaże.

- Da się zauważyć. Idę się wykąpać, idziesz? - wastałem i ruszyłem za nim, a piercing na karku błyszczał.

~•~•~•~

- Więc?

- Więc.

- Więc.

- Skończ Tomlinson.

- Więc, dalej nie wiemy jak to zrobić.

- Więc, sądzę, że jesteśmy w dupie.

- Więc, sądzę tak samo.

- Więc, zapałki?

- Więc, drogi Stylesie odczep się od nich.

- Więc, nie?

- Nie.

- Czyli nie?

- No nie.

- Ok nie.

- Ok nie.

Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.

- Więc?

- Nie.

- Boże te słońce nam szkodzi. - zachichotał - I dalej jesteśmy w dupie.

- Yeah. Cieplutko tam. - zgiął się w pół ze śmiechu, a ja walnąłem się z otwartej dłoni w czoło.

- Kretyn. - mruknąłem z uśmiechem.

- Dobra. - podniósł się z liści palmy - Ja poszukam czegoś do rozpałki, a ty idź odłożyć kokos, żebyśmy mieli na jutro wode.

- Ona ma chyba jakieś procenty w sobie.

- Nie mogę zaprzeczyć. - założył na siebie bluze - I dalej sądzę, że powinni być tu faceci. - wywróciłem oczami.

- Nie wytrzymasz jeszcze pare dni?

- A co wtedy mi dasz? - ruszyliśmy w stronę plaży.

- Nigdy, ale za pare dni powinniśmy wrócić.

- Zachowujesz się jak dziewica niewydymka. - z jękiem od niego odszłem. Zrobiłem to co miałem zrobić i położyłem się na piasku. Ciepłe promienie słońca przyjemnie mnie otulały. Musiałem przysnąć, ale nie na długo, bo dzięki Bogu nie byłem spalony. Opłukałem się szybko w wodzie i ruszyłem po coś do jedzenia. Po coś, dobre mi. Jednak przychodząc tam nie spodziewałem się zastać kilkanaście patyków i różnych odmian drzew.

- Serio? - zapytałem szatyna, który szedł w moją stronę z następnym kawałkiem drewna.

- Nie wiem, które się do tego nadaje. - otarł pot z czoła - Otworzysz mi kokos?

Kiwnąłem głową i zrobiłem to przy okazji i dla siebie.

- Oglądałeś film, gdzie facet był sam na wyspie? Miał piłkę, którą nazwał i stała się ona jego przyjacielem.

- Chyba tak. 

- Może zrobimy to samo? Wiesz, kiedy już totalnie się ode mnie odizolujesz będę miał z kim pogadać.

- Nie mamy piłki.

- Może to być kokos.

- Nie mamy farb. 

- Oh, okey, wygrałeś.

- Zawsze wygrywam. - powiedziałem z uśmiechem - To co? Zaczynamy? 

- A mamy jakieś inne wyjście?

- Nie.

- Więc, tak.

- Nie zaczynaj znowu!

- Więc, niech ci będzie.

- Boże.

- Wystarczy tylko Tomlinson. - podniosłem na niego brwi i rzuciłem w niego skórką od banana - Fajny cel. - powiedział z obrzydzeniem kiedy zdejmował ją ze swoich włosów.

- Każdy mi to mówi. - mrugnąłem w jego stronę i zacząłem zabierać się za odpalenie ogniska. Robi się tu coraz ciekawej, pomyślałem, kiedy Louis schylił się przede mną po drewno będąc w samych bokserkach.

TT - Mania_L_S

niedziela, 29 listopada 2015

Dzień 3

Przez te dwa tygodnie nie było rozdziału bo miałam praktyki. Wstawałam o 5 i o 18 dopiero byłam w domu więc wybaczcie. Plus kompletnie nie mam pomysłu na ten rozdział, więc jest strasznie do dupy i długo mi się go strasznie pisało:(

Dzień trzeci, rozdzielenie się, twórca wody.

Harry

Odłożyłem brązowy orzech i widelec na liść palmy, wstałem i odszedłem na prawo od naszego obozu. Miałem nadzieje, że znajdę jakieś przyzwoite miejsce do spania i życia. Po pięciu minutach drogi znalazłem. Nawet spory obszar. Spokojnie mógłbym stworzyć tu mały szałas, w którym bym spał i ognisko. Z uśmiechem zacząłem zbierać wszystkie kamyki i patyki i odłożyłem je na bok.

Poszedłem po pare liści i suchą trawę. Wróciłem tam i rozłożyłem zieloną roślinę w miejsce gdzie będę spał, a później zacząłem tworzyć ognisko zabezpieczając je kamykami. 

Kiedy skończyłem nie wiedziałem co dalej mam zrobić, ta wyspa była strasznie nudna. Wróciłem do Louisa, który jadł banana, żeby oświadczyć mu moją wyprowadzkę. Siedział i wpatrywał się w jeden punkt.

- Są tu jakieś drapieżniki. - oświadczył - Słyszałem wczoraj jakieś zwierze. - przeniósł swoje spojrzenie na mnie - Co cię tak cieszy?

- Spokój. - szeroko się uśmiechnąłem, a on podniósł brew - Potrzebuje tylko jednej zapałki, poraczysz mnie nią?

- O co ci chodzi Styles? 

- Chce odpalić ognisko.

- Przecież. - spojrzał na nie - Pali się.

- Chyba mnie nie rozumiesz.

- Chyba nie.

- Chce rozpalić moje nowe ognisko.

- Oh? - wstał - Masz nowe miejsce mam rozumieć?

- Yep, swoje własne piekło. - prychnął i odpalił papierosa od kawałka drewna.

- Nie dam ci zapałki, mamy ich już mało, weź sobie drewno z ogniska i pilnuj żeby nie zgasło, a ja idę popływać. - uśmiechnął się wrednie i odszedł po drodze wypuszczając dym na moją twarz.

- A żeby piranie cię pożarły!

- Zapamiętam to sobie!

Przeklnąłem pod nosem i dodałem do niego trochę trawy, kiedy rozpaliło się bardziej wziąłem patyk, który ledwo się palił i powoli udałem się do siebie. Na szczęście udało mi się nim rozpalić moje, podmuchałem w nie i usiadłem obok. Nie na długo, bo po chwili wstałem i ruszyłem na piasek. Louis siedział na piasku i wpatrywał się w morze. Wzruszyłem ramionami, rozebrałem się i wszedłem do wody będąc od niego pare metrów dalej. 
Miałem nadzieje, że szybko wrócimy. W tej chwili marzyłem o gorącej kąpieli z różnymi aromatami do tego mój ukochany płyn do kąpieli i oczywiście pieczeń mojej mamy. Cholera.

Wyszedłem z niej i pokręciłem głową szybko niczym pies, żeby woda chodź trochę opuściła moje włosy.

- Tarzan Styles! - usłyszałem śmiech drugiego - Oszczędz mi widoku i się ubierz prosze! - dodał po chwili. Chwyciłem ubrania i do niego podszedłem.

- Musze najpierw wyschnąć.

- To się zakryj chociaż liściem. - pokazał wymownie na moje przyrodzenie.

- Jasne. W sumie, przecież nie chce, żebyś się na mnie rzucił czy coś.

- Trudne by było próbowanie wypieprzyć tops'a. - odwróciłem wzrok.

- Ta.  

- Idę po więcej bananów. Jak będziesz chciał to weźmiesz sobie pare.

- Chcesz mnie otruć? Miły Tomlinson to coś niespotykanego dla mnie.

- Jak już ci debilu wspominałem nie chce zbierać twoje zwłoki. Jak dopadnie nas jakieś zwierze tu, to oczywiście rzuce jemu ciebie na pożarcie. Kości gdzieś wywale. - uśmiechnął się wrednie i odszedł.
Tego dnia nic ciekawego nie robiłem. Louis chodził po Dżungli, a ja umierałem z nudów. Uzbierałem pare patyków do ogniska, nawet wspiąłem się na głupią palme po pięć kokosów. Znudzony nawet tym usiadłem na piasku i zacząłem w nim grzebać patykiem. Coraz bardziej robiłem się odwodniony, a woda z owocu nie za bardzo mi pomagała, gdzie była po prostu ohydna. 
Nagle mnie oświeciło, wstałem i pobiegłem do 'miejsca zamieszkania' Louisa, ale go tam nie było.

- Tomlinson?! - zawołałem go pare razy, ale on nie odpowiedział. Odpaliłem papierosa i próbowałem przypomnieć sobie każdy przykład na stworzenie wody. Ponownie byłem na plaży i szukałem coś co pomogłoby mi w kopaniu jednak nie znalazłem nic. Kokos! Biegiem wróciłem do miejsca szatyna i chwyciłem w dłoń dwa kokosy, które były wyczyszczone. Blisko wody. Zdjąłem koszulkę i nałożyłem ją na głowę, żeby nie dostać udaru. Spalony papieros rzuciłem za siebie i zacząłem kopać otwór. Wiedziałem, że zajmie mi to sporo czasu, w którym mogę jeszcze bardziej się odwodnić, ale co z tego skoro możemy mieć w końcu dojście do normalnej pitnej wody? Ten sposób wyczytałem w internecie. Moje marzenie sprawiło, że zainteresowałem się tym trochę, ale oczywiście wiedziałem tylko jak wspiąć się na palme i stworzyć to co robię teraz. Nawet nie wiem czy to zadziała. Czytałem o tym miesiąc temu? Dokładnie nie pamiętałem wszystkiego. Ten dupek mógłby mi pomóc, ale lepiej gnić w tym lesie. Wykopałem mały otwór, ale to chyba nie tak miało wyglądać.

- Tworzysz zamek dzieciaku? - usłyszałem głos za sobą.

- Tworze dołek na twoje już niedługo martwe ciało. - odpyskowałem.

- Czyli jednak psychopata. - do dołku wleciała skórka od banana. Zacisnąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. To jednak jak zwykle nie pomogło.

- Mógłbyś w końcu zrobić coś pożytecznego? - warknąłem i wyjąłem żółty owoc zaczynając kopać dalej.

- Coś takiego jak ty? Bawienie się piaskiem nie jest na mój wiek.

- Pierdolony emeryta.

- Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem pierdolony. - z uśmieszkiem usiadł na przeciwko mnie.

- Zamknij się. - syknąłem.

- A co masz na to jakieś sposoby? - zaśmiał się bezczelnie - Harry, przez ciebie musze tu siedzieć, nie myśl, że będę miły.

- Okey! Fajnie! - wyprostowałem się - Idź po jakieś liście!

- Oh, posłanie mi też zrobisz? Jaki milutki. - wstał i otrzepał swoje dresy.

- Próbuje stworzyć nam jakieś dojście do wody. Jakiś kurwa masz jeszcze problem? 

- T...

- Nie? To świetnie. - przerwałem mu - Liście palmy i kamyki mrówko.

- Spierdalaj! Nie jestem mrówką! - szturchnął mnie w ramie.

- Komar? W sumie zamiast krwi wysysasz sperme z kutasów. To chyba bez różnicy, nie? 

Wyglądał jakby miał się zaraz na mnie rzucić, ale chyba w ostateczności odpuścił i odszedł. Kopałem następną godzinę, a po nim ślad zaginął. Otarłem pot z czoła, a spocone i całe w piasku dłonie zanurzyłem w wodzie. Potrzebując napoju i czegoś do zjedzenia poszedłem do jednego z dwóch naszych miejsc. Jego tam nie było, otworzyłem orzech i wypiłem z niego wodę, a następnie zajdłem dwa banany. Wróciłem do miejsca pracy, przy którym siedział Louis. Zacząłem kopać dalej, siedzieliśmy w ciszy. Dokopałem się do wody, ale czy miałem właśnie to tak zrobić? 

- Nie popsułeś tego? - zapytał.

- Nie. - cóż nie byłem tego pewien. Może to zrobiłem, może nie, ale nie chciałem wyjść przed nim na nieudacznika.

Rozkopałem jeszcze po bokach, a tam również się ona pojawiła.

- Jak to działa?

- Podaj mi. - wskazałem na orzech, zrobił to co mu kazałem. Włożyłem go do dziury, którą później przykryłem liściami, które przyniósł, a dookoła niej położyłem kamienie, które miały przytrzymać liście.

- Powinno być gotowe.

- Skąd wiesz jak to się robi?

- Powiedzmy, że trochę o tym poczytałem. - wszedłem do chłodnej wody z nadzieją, że to co zrobiłem wypali.

Tt - Mania_L_S
Daje fback, tt dla Was

poniedziałek, 9 listopada 2015

Dzień 2.

Dzień drugi, kokosy i banany. 

Harry

Wstałem i poczułem ból pleców.
Jebana ziemia - pomyślałem i wstałem, rozciągnąłem się, a kości strzyknęły. Spojrzałem na Louisa, który jeszcze spał. Zdjąłem bluze i ruszyłem nad morze. Szum wody przyjaźnie drażnił moje uszy, ziewnąłem i rozebrałem się, a następnie powoli wszedłem do wody, która nie była aż tak zimna. Po przyzwyczajeniu się do jej temperatury zanurkowałem. Nie odpływałem daleko nie wiedząc jak mocy jest prąd. Po kilku minutach pływania na plecach wyszedłem z niej, zabrałem ubrania ze sobą i wróciłem do miejsca naszego spania.
Ognisko się już nie paliło, nie zwracając na to, że jestem jeszcze mokry założyłem na siebie bokserki.

- Tomlinson. - szturchnąłem go - Wstawaj.

- Mhm. - wymruczał, usiadł i przetarł dłońmi zaspane oczy.

- Daj mi zapałke. - wywrócił oczyma i podał mi pudełko, odpaliłem jednego i oddałem mu je.

- A ja? - wstał, a jego kości również dały o sobie znać.

- Obstawie ci*, pamiętaj takie skarby trzeba oszczędzać.

- Ta, pływałeś?

- Yep i tobie radziłbym również się odświerzyć. - jego brzuch zaburczał, spojrzałem na niego roześmiany. - Pójdę poszukać czegoś do jedzenia.

- Przydałoby się one. - zdjął bluze - Tylko uważaj, może być tu jakieś zwierzę.

- Czyżbyś się o mnie martwił? - poruszyłem brwiami.

- Zgłupiałeś? Po prostu nie chce mi się zakopywać twoje zwłoki. - wziął ode mnie papierosa i odszedł. Z westchnięciem ubrałem na siebie dresy, buty i bluze. Jak bardzo tego nie chciałem przez upał, tak musiałem nie wiedząc po czym będę musiał się niestety wspinać.

Postanowilem jej nie zapinać i ruszyłem w głąb Dżungli, co chwile mijałem jakieś krzaki co mnie powoli zaczęło irytować. Rozglądałem się dookoła, w sumie nigdy się nie zastanawiałem nad tym jak dokładnie miała ona wyglądać. Miał mieć tu jedynie pożywienie i w miare dobre warunki na przeżycie. Nie jestem jakimś mordercą czy psychopatą, żeby zostawić go na pastwe groźnej zwierzyny. A po za tym to miało być tylko głupie marzenie, które znajduję się w mojej głowie. 

Po kilku minutach spaceru ujrzałem pewne drzewo, ze zmarszczonymi brwiami ruszyłem w jego stronę. Przyjrzałem się jemu i bananowiec! 
Mój entuzjazm odszedł tak szybko przybył, kiedy zobaczyłem, że są one zielone. Przeklnąłem pod nosem i ruszyłem dalej, a pare kroków dalej znajdowało się one znowu tym razem z żółtymi. Owoce nie znajdywały się wysoko, ale też nie tak nisko, żebym mógł spokonie je dosięgnąć. Zacząłem puszukiwać czegoś co by mi ułatwiło zerwanje ich i znalazłem. Niewielki kawał pnia leżał pare metrów ode mnie. Przewróciłem go na bok i zacząłem turlać w stronę drzewa. Kiedy skończyłem zdjąłem bluzę i wytarłem pot z czoła, a dłonie wysuszyłem o dresy. Odwróciłem pień i z lekkim problemem na niego wszedłem, jednak nie był aż tak niski. Zebrałem pare żółtych owoców i zrzuciłem je na moją bluze. Kiedy uznałem, że tyle nam wystarczy zeskoczyłem z niego i podniosłem ubranie. Każdy róg chwyciłem w dłoń, żeby one nie wypadły i wróciłem do naszego "obozu". 

Lekko zdyszany tą wyprawą oparłem się o jakieś drzewo i zacząłem szybko oddychać. Potrzebne nam jakieś płyny, ale nie słyszałem żadnego szumu wody. Zaczęło mi się kręcić w głowie, więc zostałem w tym miejscu jeszcze chwile, kiedy ono się trochę uspokoiło poszedłem dalej. 

Kiedy tylko dotarłem do swojego celu opadłem na liście palmy. Zamknąłem oczy nie wiedząc co dalej zrobić. Kiedy w końcu to się uspokoiło powoli usiadłem i wziąłem banana w dłoń, wyrzuciłem początek i koniec nie chcąc się czymś zatruć i chwyciłem następnego.

- O jesteś już? - Louis wyszedł zza krzaków - Rozejrzałem się i znalazłem kokosy. - uśmiechnął się szeroko i usiadł koło mnie zaczynając zajadywać się owocem.

- To przyszykuj się na wspinaczke.

- Ja? Dlaczego ja? To ty jesteś większy! - spiorunował mnie wzrokiem.

- Ja przyniosłem je, ty przyniesiesz kokosy, potrzebne nam coś do picia.

- Ugh, jasne. - dokończył jeść i zaczął się ubierać - wcześniej będąc tylko w bokserkach.

Louis

Zdenerwowany odszedłem od Harrego. Co mu szkodziło wspiąć się po tej głupiej palmie? No właśnie, nic. Był większy i miał lepsze możliwości w tym!
Doszedłem do wysokiego drzewa i westchnąłem. Jak do cholery mam się tam wspiąć? Nie jestem jakąś jebaną małpą! 

Po dwóch stronach jej położyłem dłonie i odepchnąłem się stopami od ziemi. Ręce, nogi, ręce, nogi. Po kilku minutach tam dotarłem, a cichy pisk opuścił moje usta kiedy spojrzałem w dół. Zamknąłem na chwile oczy próbując się uspokoić. Otworzyłem je i wyciągnąłem rękę. Próbowałem go pociągnąć, ale nie spadł. Przygryzłem wargę i zacząłem go obkręcać. Poczułem jak puszcza i spadł. Z uśmiechem na ustach, że się udało zacząłem robić to z innymi. Kiedy na dole spoczywało osiem kokosów postanowiłem zejść.

- Kurwa. - jęknąłem, bo to było strasznie bolące. Dzięki Bogu miałem na sobie ubrania, bo bez nich moje ciało by krwawiło. Po kilku minutach znalazłem się na dole. Otarłem oczy, które lekko się zaszkiły i włożyłem wszystkie do bluzy. Ruszyłem do Harrego. 

- Mam je! - wyleciały one z bluzy pod ogniskiem - Co ci? - Styles leżał na ziemi i był blady.

- Chyba się odwadniam. - mruknął cicho. Otworzyłem szeroko oczy.

- Cholera, nie ruszaj się, zaraz wracam. 

- Gdybym jeszcze miał na to siły. - zakpił. Olewając jego wypowiedź pobiegłem na plaże. Skręciłem w przeciwnym kierunku, w który kierowaliśmy się wczoraj i zacząłem się rozglądać za jakimś kamieniem. Znalazłem się przy jakiś skałach, które były mokre od wody, która je oblewała. Woda na mnie kapała od fal uderzających w nie. Zdjąłem buty i dresy, żeby ich nie moczyć i zacząłem po nich ostrożnie chodzić. 

Ujrzałem małe ryby pływające między nimi i uśmiechnąłem się do siebie. W końcu znalazłem to co chciałem. Kamień nie był wielki, ale też nie malutki, ostrym kontem. Chwyciłem rzeczy, które zostawiłem i trzymając je palcami, bo reszta była zajęta przez kamień wróciłem do niego. 

- Znalazłem ryby, więc mamy już jakieś mięso. - ogłosiłem z uśmiechem i zacząłem otwierać kokos - Usiądź. - z jękiem powoli wykonał moje polecemie. Siadłem między zdobyczą i chwyciłem kokos. Walnąłem nim pare razy o niego, a z owoca zaczęła ściekać woda.

- Masz. - obruciłem się w jego stronę i trzymając go nad jego ustami czekałem, aż się napoi. Wziął go we własne dłonie, więc mogłem zrobić to samo tym razem dla siebie. - Musiałeś z tego miejsca zrobić takie gorące piekło? - zapytałem z pretensją kiedy skończyłem pić.

- Nie myślałem nad nią, okey? To była tylko głupia myśl do cholery. Odwal się! 

- Nie odwale! To twoja pieprzona wina! 

- Wiem to, jasne?! - spojrzał w moje oczy wkurzony - Daj mi w końcu spokój. 

- Czego pan sobie życzy. - syknąłem. Ubrałem się, zabrałem dwa banany i kokos i odszedłem w stronę skał.

- Pieprzony gnój! - wydarłem się kiedy siedziałem na nich i usłyszałem bieg jakiegoś zwierzęcia.

* czyli zostawić komuś połowe papierosa. Każdy pawie mówi na to inaczej, czyli u niektórych obstawa to np pojara czyli 1/3 fajki 

Tt - Mania_L_S

sobota, 7 listopada 2015

Dzień 1 część 2

Harry

- Nic tu nie ma! - siedzieliśmy na piasku już dobre dwadzieścia minut.

- Musiałeś marzyć o bezludnej wyspie? Nie mogłeś pomarzyć o wyspie z samymi gorącymi facetami?

- Jeszcze czego. - prychnąłem - Nie wysłałbym cię na gejowską wyspę, za dobrze by ci było. - wytarłem pot z czoła i spojrzałem na niego, a on wybuchł śmiechem - Z czego się tak śmiejesz.

- Bo t-to już jest. - znowu śmiech.

- Co jest? - podniosłem brew.

- Gejowska wyspa! - strzeliłem facepalma i zacząłem się śmiać.

- Jesteś niemożliwe głupi.

- Pf, i kto to mówi? Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to nie przeze mnie tutaj jesteśmy.

- Możesz się już zamknąć? Jesteś wkurzający.

- A może... - kontynuował.

- Tomlinson zamknij się! - zakryłem twarz dłońmi, błagając wszystkich znanych mi Bogów, żeby nas stąd zabrali, albo przynajmniej mnie.

- A może tak naprawdę. - spojrzałem na niego - Chciałeś być tu ze mną, ale się do tego nie przyznałeś?

- Słońce ci zaszkodziło kretynie.

- Przyznaj Styles! Chciałbyś pieprzyć mój słodki i piękny tyłeczek!

- Uh nie, nie zrobiłbym tego mojemu wielkiemu kutasowi.

- Tak sobie wmawiaj. - powiedział z chichotem - To co wracamy? Może tam gdzie się obudziliśmy coś jest.

- Serio?! Szliśmy tu z dobrą godzinę, a ty chcesz wracać?!

- Skoro. - wstał i się otrzepał z pisaku - To coś nas tu zabrało, to też to coś powinno nam tu coś zostawić. Wiesz Styles, ja myślę!

- Szkoda, że nie pomyślisz nad tym, żeby się zamknąć. - również wstałem.

- Uroczy jak zawsze. - powiedział z sarkazmem. Ruszyliśmy w stronę wcześniejszego miejsca, włożyłem dłonie do kieszeni i...

- Jest! - krzyknąłem, a on, aż podskoczył.

- I to mi odbiło od słońca?

- Boże, myślałem, że już ich nigdy nie zobacze. - wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Sety!*

- Oh? Jak to możliwe?

- Nie wiem, tak samo nie wiem jak to możliwe, że mam na sobie dresy, bluze i bluzkę, skoro śpie nago 

- Nie prowokuj mnie Styles. - poruszył znacząco brwiami

- Przez to słońce stajesz się strasznie napalony, co dla mnie nie jest fajne. Chcesz?

- A masz ognia?

- Cholera. - zacząłem przeszukiwać kieszenie. - To tu? - rozejrzałem się.

- Tak, przy tych belkach się obudziłem. - ruszyłem w ich stronę i na nich usiadłem.

- Po co mi kawałek nici i złamany widelec? Po chuj mi te gówna! - Louis usiadł przede mną ze skrzyżowanymi nogami.

- Ja mam słuchawki, telefon, zapałki jakiś kluczyk. Zapałki!

- Daj mi je. - wyrwałem mu je z dłoni - Pełne dzięki Bogu. - powiedziałem po sprawdzeniu zawartości pudełka. Wyjąłem jedną, odpaliłem papierosa i rzuciłem ją na ziemię.

- Ty debilu! Po co ją zgasiłeś!

- To sobie odpal nową. - wzruszyłem ramionami i mocno się zaciągnąłem.

- Nie będę ich marnował. Nie wiemy ile czasu tu jeszcze spędzimy.

- Mam nadzieję, że nie dużo, bo mam cię już dość.

- Oh, zamknij się.

- Marzę o tym żebyś to ty się zamknął odkąd tu jesteśmy.

- Daj mi dupy.**

- Tomlinson, wiem, że tego chcesz, ale ja nie.

- Ja pierdole! Daj mi odpalić tego papierosa po prostu! - przybliżyłem się do niego, końcówka jego papierosa podpaliła się od mojego, w którym znajdował się żar.

- Jak tu jest cholernie gorąco. - powiedziałem po chwili uwaga! Milczenia.

- W nocy będziesz się modlił o dzień.

- Wątpie w to. W nocy będziesz spał i będę miał w końcu spokój.

- Też cię bardzo lubię. - Louis wstał i ruszył w stronę Dżungli, po chwili wrócił z paroma patykami i papierosem między ustami.

- Co ty robisz?

- Chce przygotować rzeczy na ognisko? Zaraz się ściemni i nie będziemy niczego widzieli. - Chodź widziałem fajne miejsce.

- Możemy zostać przecież tu. - zgasiłem go o piasek.

- Tak i umrzemy z zimna. Czy ty w ogóle uważasz na jakiejkolwiek lekcjach?

- Facet od anglika jest całkiem gorący.

- Kretyn.

~•~•~•~

- Jezusie! Dlaczego nie dali nam zapalniczki! Szybciej by mi się to udało! - narzekał. Stworzyliśmy już ognisko i przynieśliśmy parę liści z palm, które swobodnie leżały na ziemi. Teraz zostało nam rozpalenie ogniska. - Jak tak dalej pójdzie to zmarnuje wszystkie zapałki! - rzucił na piasek już trzecią.

- Ja to zrobię. - zabrałem od niego pudełko i suchą trawę. Odpaliłem jedną zapałke i przyłożyłem ja do niej od dołu. Zaczęła się palić, więc szybko włożyłem ją do środka ogniska i dołożyłem trochę drewna z innymi roślinami. Podmuchałem, żeby rozpaliło się ono mocniej i się wyprostowałem. - Widzisz? Tak to się robi.

- Ekspert się znalazł. - prychnął - Przynajmniej się do czegoś nadajesz. - przyjął ode mnie papierosa. Odpaliłem go od drewna, kiedy on skończył tą czynność włożyłem je tam ponownie.

- Ściemniło się. - mruknąłem i zapiąłem bluze.

- Ależ ty spostrzegawczy. 

- W końcu po tej nocy będę samotny. - westchnąłem z uśmiechem.

- Co? Jak to samotny?

- Normalnie. - naciągnąłem kaptur na moje loki i położyłem się na moim posłaniu. 

- Czekaj, czekaj. - odwrócił się w moją stronę - Co masz zamiar zrobić?

- Hm, na pewno nie chce spędzać z tobą czasu, to po pierwsze. Za dużo mówisz i ogólnie sama twoja osoba mnie wkurwia, nawet jak na ciebie tylko spojrze.

- Oh! Coś jednak nas łączy. Jak będziesz chciał tutaj przeżyć? To ja mam tu zapałki.

- Coś wymyśle. - przeniósłem swój wzrok na gwiazdy.

- Jestem głodny. - ukradkiem na niego spojrzałem. Naciągnał rękawy na swoje dłonie i otoczył swoimi rękoma uda, które były przyciśnięte do jego klatki.

- Skąd my mamy wziąść tutaj jedzenie do chuja! - zamknąłem oczy i skrzyżowałem ręce na klatce. 

- Wyobraź sobie. - przemówił z przerażeniem - Całe życie na bananach i kokosach. - głos mu zadrżał.

- Ej, ej, Tomlinson! - usiadłem obok niego - Tylko mi tu nie rycz, wydostaniemy się stąd jakoś, okey? - położyłem dłoń na jego ramieniu.

- Jak do cholery? - wstał - Nie mamy wody, jedzenia, jeszcze trochę, a skończą nam się zapałki! Nie ma tu nikogo oprócz nas! Jest w chuj zimno i nie mamy gdzie spać! - kopnął drzewo, a później zajęczał z bólu i opadł na ziemię. - Jebana roślina!

- Uda się nam. Pamiętaj to tylko głupie marzenie, nie zostaniemy tutaj na wieczność. - potarłem kciukiem swoją dłoń, próbując uwierzyć w swoje słowa.

- Co się uda?! - odrzuciłem głowę w tył i mocno wciągnąłem powietrze - Nic się kurwa nie uda! Nie jesteśmy tu nawet doby, a ja mam już tej jebanej wyspy dość! Po chole... - jego wypowiedź przerwało wycie wilka.
Podskoczyliśmy i spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem.

- Harry? - na czworaka przeniósł się szybko do mnie - Czy miały być tu jakieś drapieżniki?

- N-nie.

- To s-skąd?

- Nie wiem. Mamy ognisko, a on jest daleko. Spróbujmy zasnąć.

- Tak, jasne.

Więcej nie odezwaliśmy się. Louis spał po jednej stronie ogniska, a ja po drugiej. Znajdziemy pożywienie i picie, a później żyjemy na własną odpowiedzialność. 

Na tt dla Was informuje o ff - Mania_L_S
:)

* są to papierosy, które są dłuższe i jest ich więcej w paczce jakby ktoś nie wiedział:)

** kolejny zwrot który urzywamy ze znajomymi xD. Po prostu żarem z papierosa odpala się drugiego:)

Dzień 1 część 1

Chciałam tylko poinformować, że w tym ff będzie dużo przekleństw i czasem bójki. Plus rozdziały. Nie wiem co ile będą się pojawiać, bo muszę sobie jeszcze poczytać jak przeżyć na takiej wyspie XD

Promienie słoneczne wybudziły chłopaka ze snu.

- Mówiłem, żeby nie odsłaniać mi tych jebanych rolet? Zasłoń to mamo! - zginął rękę i przyłożył ją do oczu, aby nie raziły go one, a jego dłoń zetknęła się z piaskiem. Gwałtownie usiadł i otworzył oczy.

- Co do chuja. - wstał i powoli przyzwyczajał się do słońca, rozglądając się dookoła.

Piasek, morze, palmy, patyki, kamienie, trawa, ptaki... wyspa. Dziesięć metrów od siebie zauważył postać leżącą na piasku. Podszedł do niej.

- Tomlinson? - usiadł koło niego - Tomlinson! - nic - Louis! - krzyknął, dalej nic - Co z tobą? - szturchnął go w ramie.

- Jeszcze chwile mamo. - mruknął mniejszy, Harry przewrócił oczami.

- Wstawaj pedale. - ponownie go szturchnął, tym razem mocniej.

Louis powoli usiadł i zdjął słuchawki z uszu, przetarł oczy, następnie spojrzał przed siebie.

- Co do kurwy?! - wrzasnął i spojrzał w bok. - Styles? O co tu chodzi?!

- Sam bym chciał wiedzieć.

- Co my tutaj do cholery robimy?! - wstał i otrzepał się - Ty! - wskazał na Harrego palcem i podciągnął go za bluzę do góry. - To twoja wina!

- Chyba cię popieprzyło! - loczek go odepchnął. 

- Ty kretynie! Przypomnij sobie twoje marzenie na wczorajszej lekcji!

- Ale jak... To przecież niemożliwe!

- Kurwa. - szatyn opadł na piasek - Co my teraz zrobimy?

- My? Chyba sobie ze mnie żartujesz. To, że wylądowaliśmy razem na jakiejś wyspie nie znaczy, że będę z tobą spędzał czas!

- Też tego nie chce, ale kurwa chce przeżyć!

- To pewnie jakiś głupi sen. Popieprzony sen, z którego się zaraz wybudze. Auć, pojebało cie?!

- Tylko sprawdzałem. - wzruszył ramionami i wyższy patrzał na niego z pretensją.

- I akurat mnie musiałeś szczypać?

- Czemu nie? - ponownie nimi wzruszył - Hej gdzie idziesz?

- Pozwiedzać. 

- Ide z tobą! - wstał i podszedł do Harrego.

- Chyba sobie ze mnie żartujesz. Czego w nie-chce-spędzać-z-tobą-czasu nie rozumiesz?

- Szczerze? Mam w dupie, co chcesz, a co nie. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj sam. - zdjął glany i ruszył przed siebie.

- Kutas.

Prolog.

Opis: Marzenie Harrego, które postanowiło sobie z niego zażartować.
Jedna wyspa,
Dwóch chłopaków,
Trzech Bogów,
Wiele uczuć.


- Oh pieprz się Styles!

- Chciałbyś to zobaczyć, co pedale?

- Odezwał się ten hetero. Suń się. - popchnął go na szafki.

-----

Otarł nos dłonią, na której pojawiła się czerwona ciecz.

- Pożałujesz tego. - zagroził Harremu.

- Tomlinson co ty mi możesz zrobić? No właśnie nic. - wyśmiał go. 

Louis opuścił głowę, zaśmiał się i gwałtownie ją podniósł trafiając czubkiem butów w penisa Harrego, który zawył z bólu i opadł na kolana.

- Faktycznie nic. - zaczął się śmiać i odszedł. 

-----

- Kurwa. - mruknął do siebie Styles - Jebana zapalniczka. 
Próbował dalej podpalić papierosa, na nic. Rzucił nią o ziemię, a przedmiot rozpadł się na kilka części, podniósł kawałek, który raził prądem i spojrzał przed siebie.
- Tomlinson! - zawołał i szybkim krokiem do niego podszedł.
- Czego? - zapytał drugi od niechcenia.
- Masz ognia? - szatyn wywrócił oczyma i wyciągnął z kieszeni jedną zapalniczkę. - Widzę, że jednak uwielbiasz kolor moich oczu.
- Spierdalaj. - poniósł przedmiot na wysokości ust wyższego. Harry chciał ją chwycić, a szatyn odsunął swoją dłoń. Po chwili męczenia się pozwolił Louisowi odpalić papierosa.
- Dzięki. - mruknął, zaciągnął się i odszedł.
- Styles! - odwrócił się - Od teraz jesteś moją dziwką!* - powiedział z głośnym śmiechem.
- Jebany kutas.

-----

Zajęcia z psychologii, temat marzenia.
- Jakie są wasze marzenia? - zapytała nauczycielka klase. Każdy zaczął opowiadać po kolei, przyszła kolej na Harrego.
- Żeby pewnego kogoś wyjebało jak najdalej stąd. Najlepiej na jakąś bezludną wyspę. - mówiąc to patrzył się prosto w niebieskie tęczówki niższego.
- Harry! Po pierwsze, na mojej lekcji nie używa się takich słów, a po drugie, co to za marzenie?
- Prawdziwe. - uśmiechnął się chamsko w stronę znienawidzonego przez siebie chłopaka.

*chodzi mi o to, że kiedy ktoś odpali ci fajke, jesteś tak jakby jego "dziwką" w żartach xD.
Idk czy u Was tak jest, ale w moim otoczeniu tak xD